2018/09/27

0342 a może by tak...



Hej... w sumie nie wiem jak mam zacząć ten wpis. Dawno mnie tu nie było, dawno nic nie pisałam. Ostatnio kotłuje mi się w głowie wiele myśli, wiele planów bardziej i mniej odległych. Jak pewnie wiecie (albo i nie) jesteśmy z mężem w trakcie budowy wymarzonego domu. W zasadzie to był jego pomysł. Ja mając świadomość, że nasze dotychczasowe mieszkanie 35 m2 jest zwyczajnie już za małe dla naszej trzyosobowej rodziny, chciałam zmienić je na coś znacznie większego. I nie miałby być to kolejny dwu czy trzypokojowy "apartament" w bloku. Połowę swojego życia tam spędziła, drugą połowę w domku jednorodzinnym i mam porównanie. Przede wszystkim sąsiedzi. Mieliśmy z nimi utrapienie. Z jednej strony chora psychicznie kobieta awanturująca się wiecznie i sprowadzająca menelstwo z miasta do siebie, na dodatek z rozszczekanym przez 24h/dobre psem, z drugiej młodzież imprezująca praktycznie co weekend do późnych godzin rannych (w sumie nie wiem czy 3-4 po północy to jeszcze noc czy już dzień). Nie obywało się bez wstawania, obserwowania przez wizjer, czy nawet wzywania policji. Mieliśmy dość. 

Powiem wam, że osobiście chciałam iść na łatwiznę. Kupić stary poniemiecki dom do remontu lub kupić odnowiony w stanie całkowicie do zamieszkania a kosmetyczne rzeczy typu kolory ścian zmieniać z czasem. Było kilka fajnych ofert na horyzoncie. Kilka domów oglądaliśmy, a dwa byliśmy skłonni nawet kupi, ba zaczęliśmy załatwiać sprawy kredytowe już nawet, ale... no właśnie zawsze było jakieś ale. 
W pierwszym domu starym poniemieckim, ale odnowionym z nowym dachem i elewacją oczarowała nas piwnica. Ogromna. Można tam było zrobić ogromną spiżarnię, pralnię, salę rozrywki wstawiając bilarda lub coś podobnego i jeszcze wiele by zostało. Dom był trochę nierozkładowy i miał totalnie koszmarnie dobudowaną dobudówkę, w której znajdowała się łazienka z kuchnią (coś było nie tak, w tych pomieszczeniach było koszmarnie zimno), a na górze jedynie dwa pokoje i brak łazienki. Jednak dobry spec budowlany jakoś by to ogarnął. Właściciel jednak okazał się zachłannym emerytem, który grał na dwa fronty i zwodząc nas przez kilka tygodni w końcu sprzedał dom komu innemu. 
Drugi dom wymagał nie małych nakładów, bo i dach trzeba było wymieni, niektóre okna, rozkład pomieszczeń był na dole słaby do przebudowy. O tyle piętro to wielkie 3 pokoje z ogromnym przedpokojem do popisu i spora łazienka. Do tego 20 arów działki, pomieszczenia gospodarcze w dobrym stanie, które mogłyby służyć za garaż, szopę, a nawet letnią kuchni. Ale... dom był na terenie zalewowym. W `97 roku była tam woda po piętro. W 2010 w piwnicy stała woda. Wokół koszmarnie dużo komarów i dziwne ułożenie terenu na górce powodowało, że ogród "zapadał" się bokiem.
Kolejne 3 domy był ładne, wykończone jednak właściciele nie chcieli albo negocjować ceny, albo strasznie naciskali, żeby w ciągu chwili podejmować decyzję albo też teren wokół domu był bardzo nie wielki, co stwarzało nie wiele możliwości na ładny ogród. 
Ostatni dom jaki oglądaliśmy był domem drewnianym. Mój mąż o takim marzył. Piękny, rozkładowy, z dużym salonem i kuchnią, oraz 3 wielkimi pokojami na piętrze. Wymagał dokończenia kilku rzeczy, ale był w zasadzie do zamieszkania. Cena w miarę fajna, działka przestronna. Ale... dom nie miał odbioru technicznego, w hipotece widniał komornik, a po głębszej analizie okazało się, że zakup prosty i tak by nie był, bo Pan od roku walczy z żoną o majątek w sądzie i prędko ta batalia się nie skończy... jednym słowem masakra. 

Ja miałam nadal zapał do szukania kolejnych nieruchomości. Mój mąż stwierdził, że ma dość oszustów i krętaczy, że ludzie zawsze do końca prawdy nie powiedzą. Padło hasło budowy własnego domku. I lawinowo to poszło. Działkę w pięknej okolicy znaleźliśmy bardzo szybko. Duże osiedle pełne działkę pod zabudowę jednorodzinną. Blisko las, jezioro z hodowlą karpi. Cisza spokój. W sumie to taka dziura. Do miasta blisko ok. 2 km. Jeden sklep i świetlica wiejska. Zero przedszkoli, szkoły, kościoła, nic z tych rzeczy. Po zakupy konkretniejsze niż kilogram cukru czy mąki trzeba do miasta. Ale no kurde 2 km to daleko? Ani trochę. Samochodem dosłownie 5 minut i jestem pod Lidlem czy Biedronką. Przez wioskę jedzie szkolny autobus dowożący dzieci do pobliskiej szkoły, więc wiecznie zawozić dziecko nie trzeba. Najważniejsze to piękna okolica, teren nie jest terenem zalewowym, a zalesionym i rozwojowym, pełnym grzybów i jagód. Działka kupiona:)

No to lecimy dalej, bo jak działka to trzeba wybrać projekt. Pewne było, że dom będzie drewniany. Bardziej z bali, czyli ciepły i droższy niż szkieletowy jak to budują w Stanach. Robiliśmy rozeznanie, bo w okolicy jest kilka takich domów. Pukaliśmy od domu do domu pytając jak dom się mieszka,  kto budował, czy właściciel poleca. Jedni chętnie mówili, inni kazali spadać na drzewo. W końcu padło na firmę z okolicy Wrocławia z 30 letnim doświadczeniem. Ale pojawiły się schody i nerwy natury formalno urzędniczej. Bo dostać pozwolenie na budowę w tym kraju nie jest tak łatwo. Projekt to nie wszystko. Na wszystko czekasz 30 dni, słysząc po 40, że Pan/Pani jest na urlopie i trzeba czekać. Myśmy pół roku czekali na komplet dokumentów, aby złożyć je w Starostwie. Bo w Tauronie nie umieją czytać ze zrozumieniem i wysyłali dokumenty pod nasz stary adres, bo konserwator zabytków, który miał nam dać zgodę na badania archeologiczne był na urlopie, a w wydziale geodezji były braki kadrowe i 3 tygodnie czekaliśmy na podbici jednej mapki. AAA... szlak człowieka trafia. 
Gdy już dokumenty poszły dalej musisz czekać kolejne 2 miesiące na to, że jakiś urzędnik pozwoli ci na twojej działce wybudować to co chcesz:) Myśmy czekali ponad 3. Pan urzędnik stwierdził, że dom drewniany to nie jest zabudowa historyczna (taa, bo za Piastów czy Jagiellonów to Sky Tower już stał a nie chaty drewniane kryte słomą). Musieliśmy udowadniać, że w okolicy są budynki drewniane (a jest ich chyba z 10), bo urząd nie wie na co wydawał pozwolenia przez ostatnie kilka lat:) i tak doszliśmy do sierpnia, gdzie w końcu po kilku mocnych słowach pozwolenie dostaliśmy. 
I już bym następnego dnia stała w banku po kredyt, ale nie trzeba czekać kolejne 3 tygodnie na uprawomocnienie decyzji... a czas leci... zima za pasem... 
Bez podłączenia prądu pozwolenia nie dostaniesz, bez pozwolenia nie dostaniesz kredytu, a bez kredytu nie wybudujesz domu, od taki łańcuszek...

Przed zimą musimy zdjąć humus i postawić fundamenty, żeby ekipa stawiająca dom mogła wejść ok. lutego. Takk, takie domy stawia się też zimą bez obaw. Czemu nie na wiosnę? Bo ekipa w kwietniu zawija się na pół roku budować w górach wielkie osiedle. Nasz domek będzie budował się jakiś miesiąc. Reszta to wykończenie środka (podłogi, instalacje, schody). Zobaczymy jak sprawnie to pójdzie. 

Ufff... dałam radę i napisałam te moje wypociny.

Miłego dnia:)

2018/07/15

0341 ...



Od jakiego czasu zaczęłam się zastanawiać czy pisanie bloga ma jeszcze jakikolwiek sens. Na przestrzeni ostatniego roku wiele z nich zwyczajnie zniknęło. Dużo bardziej popularne są wpisy na instagramie czy filmy na youtube. Zresztą prowadzenie instagrama jest szybsze i prostsze. Każdy z nas ma pod ręką telefon, cyknie fotkę napisze dwa zdania i doda hasztagi. Zajmuje to 5 minut. Bez pisania długich postów, których wiele osób i tak nie czyta. Blogi się przegląda w poszukiwaniu konkretnej informacji lub jeśli śledzimy kogoś ciekawego regularnie. A tak z reguły nikt naszych wypocin i tak nie przeczyta. 

Po co zatem się wysilać? To mnie zaczęło ostatnio nurtować. Czy warto dla jakiś barterów, bo nie oszukujmy się firmy oprócz instagrama i facebooka liczą na aktywnego i popularnego bloga. A może dla samej chęci pisania i tworzenia? Dla konkurów i rozdań czyli darmochy? Są i tacy. Ja gdy zakładałam swojego bloga zrobiłam to dla potrzeby dzielenia się z innymi swoimi odczuciami, opiniami. Chciałam nie tylko koleżanką ze szkolnej ławki czy z pracy powiedzieć, że ten krem z drogerii jest całkiem w porządku, a szminka, którą tak mocno reklamują to totalna porażka. To przyjemne uczucie, gdy pod wpisem, ktoś napisze, że dzięki twoim poradą czy opinią dokonał zakupu i bardzo się z tego cieszy. To potrafi dodać skrzydeł. 

Widzę jednak, że blogi powoli odchodzą do lamusa. Coraz mniej mamy czasu na takie powiedzmy luksusy. Praca, dom, dzieci, obowiązki to wszystko zabiera nam czas, wykańcza, męczy. Nie oszukujmy się, mało która blogerka, żyje z prowadzenia bloga. Owszem są takie dziewczyny, nie twierdzę, że to nie możliwe, ale odsetek takich osób jest niewielki. Większość z nas blogerów to zwykli szarzy ludzie mający pracę na etacie, kredyty hipoteczne na 30 lat, dzieci, robiący zakupy w Biedronce i korzystający bardziej lub mniej regularnie z komunikacji miejskiej. Ktoś kto ma masę obowiązków zawodowo domowych często gęsto zwyczajnie nie ma czasu na pisanie długich elaboratów i to jeszcze z sensem i na temat. 

Dużo łatwiej jest nam zrobić zdjęcie kremu, makijażu,  dziecka. Napisać byle co, czasami nawet nic pod zdjęciem nie pisząc, ale dodając hasztagi, które są popularne i opiszą nam to co mamy na owej fotce. Dużo szybciej, prościej i możemy dotrzeć do większej rzeszy osób. Czasami wystarczy odpowiedni # by osoby z drugiego końca świata dowiedziały się o naszym istnieniu. Firmy łatwiej mogą do nas dotrzeć, jeśli oczywiście nam na tym zależy. 

Mam mętlik w głowie. Zaczęłam wątpić w sens pisania, z drugiej strony są momenty gdy mi tego zwyczajnie brakuje. Czy blog zniknie? Pewnie nie. Czy będę dodawać tu coś regularnie? Trudne pytanie. Z pewnością jestem obecna najczęściej na Instagramie niż gdziekolwiek indziej. A z przyszłością się zobaczy...

...CDN...

2018/05/17

0340 słów kilka o mojej przygodzie z hybrydami


Witajcie po przerwie. Nie było mnie miesiąc. Długo. Jednak sprawy osobiste, rodzina i zawirowania z budową domu pochłaniają mnie bez reszty.

Dziś chciałam opowiedzieć wam o swojej krótkiej przygodzie z hybrydami.

Zestaw startowy lampa, 3 kolory, top i baza, waciki, patyczki, cleaner i aceton 50ml. Kupowane na stronie Neo Nail za 199 zł.


Otóż do tej pory bałam się ich zwyczajnie. Nasłuchałam się o uczuleniach i o tym jak potrafią niszczyć płytkę. Nie chciałam ryzykować. Jednak przełamałam się w październiku gdy u kosmetyczki robiłam mani ślubny. Wyszło ładnie, trwałość była spoko. Dlatego postanowiłam kupić sobie zestaw startowy od marki Neo Nail. Dlaczego ten?? Bo jeszcze gdzieś z tyłu głowy miałam, że Semilac uczula. Potem przeczytałam, że substancja która uczula to ta sama jaką możemy spotkać w odżywkach Eveline. A, że te odżywki nie robią mi krzywdy, to i mam nie jeden lakier Semilaca w kolekcji.

Jednak mój kufer zdominowały hybrydy z Rosalind, które można dostać na Aliexpres. Są tanie i nie uczulacją. Ale o tym będzie kolejny wpis.

French tulip NEO NAIL. Jeden z pierwszych


Wracjąc do sedna. Jak dziś pamiętam jak zdejmowałam pierwszy raz hybrydę ślubną a potem nakładałam nową. Pamiętam moje wielkie zdziwienie gdy zdjęłam waciki z acetonem, a lakier wciąż tam był. WTF??? Nie wpadłam na to żeby coś skrobać patyczkiem:) pierwsze malowanie yhhmm masakra. Zalałam skórki, pobrudziłam wszystko w koło, o rozlanym cleanerze nie wspomnę. Jednym słowem masakra.

Jednak z każdym malowaniem i zdejmowaniem było już lepiej. Dochodziłam do wprawy. Dalej coś wyjdzie mi nie tak, ale wygląda to już dobrze. Początkowo miałam problem z tym, że hybryda odłaziła. Powód? Za blisko skórek lakier nakładałam i nie bywało, że nie usunęłam nabłonka z płytki. Po kilku miesiącach treningu nie mam już z tym problemu.

Co do uczuleń. Mam jak pisałam lampę od Neo Nail  24/48W, bazę i top albo ich albo Semilaca. Lakiery kolorowe przeróżnych firm najwięcej jednak chińskiech Rosalind. Żaden mnie nie uczulił póki co. Widziałam wiele zdjęć w necie. Dziewczyną złaziła skóra, miały pęcherze. U mnie nic się na szczęście nie dzieje.

French tulip i Copacabana od Neo Nail


Z perspektywy czasu uważam, że zabawa w hybrydy była dobrą decyzją.

 Po pierwsze przy małym dziecku nie ma za bardzo czasu na malowanie pazurów. Normalny lakier odpryskuje po 2 dniach więc jest to uciążliwe poza tym schnie długo i śmierdzi strasznie.

Po drugie nie muszę się stresować szorując druciakiem gary że zniszczę sobie pazury. Nie ma nic gorszego jak odpryski, wygląda to okropnie.

Po trzecie jako obgryzaczka paznokci mogłam je w końcu odbudować i zapuścić. Moje dłonie wyglądają teraz schludnie.

Mówiąc szczerze nie wyobrażam sobie już mojego życia bez hybryd. Na początek jest to wydatek ok. 200 zł ale wierzcie mi warto. Kto ma jeszcze wątpliwości niech uwierzy.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka