Hej... w sumie nie wiem jak mam zacząć ten wpis. Dawno mnie tu nie było, dawno nic nie pisałam. Ostatnio kotłuje mi się w głowie wiele myśli, wiele planów bardziej i mniej odległych. Jak pewnie wiecie (albo i nie) jesteśmy z mężem w trakcie budowy wymarzonego domu. W zasadzie to był jego pomysł. Ja mając świadomość, że nasze dotychczasowe mieszkanie 35 m2 jest zwyczajnie już za małe dla naszej trzyosobowej rodziny, chciałam zmienić je na coś znacznie większego. I nie miałby być to kolejny dwu czy trzypokojowy "apartament" w bloku. Połowę swojego życia tam spędziła, drugą połowę w domku jednorodzinnym i mam porównanie. Przede wszystkim sąsiedzi. Mieliśmy z nimi utrapienie. Z jednej strony chora psychicznie kobieta awanturująca się wiecznie i sprowadzająca menelstwo z miasta do siebie, na dodatek z rozszczekanym przez 24h/dobre psem, z drugiej młodzież imprezująca praktycznie co weekend do późnych godzin rannych (w sumie nie wiem czy 3-4 po północy to jeszcze noc czy już dzień). Nie obywało się bez wstawania, obserwowania przez wizjer, czy nawet wzywania policji. Mieliśmy dość.
Powiem wam, że osobiście chciałam iść na łatwiznę. Kupić stary poniemiecki dom do remontu lub kupić odnowiony w stanie całkowicie do zamieszkania a kosmetyczne rzeczy typu kolory ścian zmieniać z czasem. Było kilka fajnych ofert na horyzoncie. Kilka domów oglądaliśmy, a dwa byliśmy skłonni nawet kupi, ba zaczęliśmy załatwiać sprawy kredytowe już nawet, ale... no właśnie zawsze było jakieś ale.
W pierwszym domu starym poniemieckim, ale odnowionym z nowym dachem i elewacją oczarowała nas piwnica. Ogromna. Można tam było zrobić ogromną spiżarnię, pralnię, salę rozrywki wstawiając bilarda lub coś podobnego i jeszcze wiele by zostało. Dom był trochę nierozkładowy i miał totalnie koszmarnie dobudowaną dobudówkę, w której znajdowała się łazienka z kuchnią (coś było nie tak, w tych pomieszczeniach było koszmarnie zimno), a na górze jedynie dwa pokoje i brak łazienki. Jednak dobry spec budowlany jakoś by to ogarnął. Właściciel jednak okazał się zachłannym emerytem, który grał na dwa fronty i zwodząc nas przez kilka tygodni w końcu sprzedał dom komu innemu.
Drugi dom wymagał nie małych nakładów, bo i dach trzeba było wymieni, niektóre okna, rozkład pomieszczeń był na dole słaby do przebudowy. O tyle piętro to wielkie 3 pokoje z ogromnym przedpokojem do popisu i spora łazienka. Do tego 20 arów działki, pomieszczenia gospodarcze w dobrym stanie, które mogłyby służyć za garaż, szopę, a nawet letnią kuchni. Ale... dom był na terenie zalewowym. W `97 roku była tam woda po piętro. W 2010 w piwnicy stała woda. Wokół koszmarnie dużo komarów i dziwne ułożenie terenu na górce powodowało, że ogród "zapadał" się bokiem.
Kolejne 3 domy był ładne, wykończone jednak właściciele nie chcieli albo negocjować ceny, albo strasznie naciskali, żeby w ciągu chwili podejmować decyzję albo też teren wokół domu był bardzo nie wielki, co stwarzało nie wiele możliwości na ładny ogród.
Ostatni dom jaki oglądaliśmy był domem drewnianym. Mój mąż o takim marzył. Piękny, rozkładowy, z dużym salonem i kuchnią, oraz 3 wielkimi pokojami na piętrze. Wymagał dokończenia kilku rzeczy, ale był w zasadzie do zamieszkania. Cena w miarę fajna, działka przestronna. Ale... dom nie miał odbioru technicznego, w hipotece widniał komornik, a po głębszej analizie okazało się, że zakup prosty i tak by nie był, bo Pan od roku walczy z żoną o majątek w sądzie i prędko ta batalia się nie skończy... jednym słowem masakra.
Ja miałam nadal zapał do szukania kolejnych nieruchomości. Mój mąż stwierdził, że ma dość oszustów i krętaczy, że ludzie zawsze do końca prawdy nie powiedzą. Padło hasło budowy własnego domku. I lawinowo to poszło. Działkę w pięknej okolicy znaleźliśmy bardzo szybko. Duże osiedle pełne działkę pod zabudowę jednorodzinną. Blisko las, jezioro z hodowlą karpi. Cisza spokój. W sumie to taka dziura. Do miasta blisko ok. 2 km. Jeden sklep i świetlica wiejska. Zero przedszkoli, szkoły, kościoła, nic z tych rzeczy. Po zakupy konkretniejsze niż kilogram cukru czy mąki trzeba do miasta. Ale no kurde 2 km to daleko? Ani trochę. Samochodem dosłownie 5 minut i jestem pod Lidlem czy Biedronką. Przez wioskę jedzie szkolny autobus dowożący dzieci do pobliskiej szkoły, więc wiecznie zawozić dziecko nie trzeba. Najważniejsze to piękna okolica, teren nie jest terenem zalewowym, a zalesionym i rozwojowym, pełnym grzybów i jagód. Działka kupiona:)
No to lecimy dalej, bo jak działka to trzeba wybrać projekt. Pewne było, że dom będzie drewniany. Bardziej z bali, czyli ciepły i droższy niż szkieletowy jak to budują w Stanach. Robiliśmy rozeznanie, bo w okolicy jest kilka takich domów. Pukaliśmy od domu do domu pytając jak dom się mieszka, kto budował, czy właściciel poleca. Jedni chętnie mówili, inni kazali spadać na drzewo. W końcu padło na firmę z okolicy Wrocławia z 30 letnim doświadczeniem. Ale pojawiły się schody i nerwy natury formalno urzędniczej. Bo dostać pozwolenie na budowę w tym kraju nie jest tak łatwo. Projekt to nie wszystko. Na wszystko czekasz 30 dni, słysząc po 40, że Pan/Pani jest na urlopie i trzeba czekać. Myśmy pół roku czekali na komplet dokumentów, aby złożyć je w Starostwie. Bo w Tauronie nie umieją czytać ze zrozumieniem i wysyłali dokumenty pod nasz stary adres, bo konserwator zabytków, który miał nam dać zgodę na badania archeologiczne był na urlopie, a w wydziale geodezji były braki kadrowe i 3 tygodnie czekaliśmy na podbici jednej mapki. AAA... szlak człowieka trafia.
Gdy już dokumenty poszły dalej musisz czekać kolejne 2 miesiące na to, że jakiś urzędnik pozwoli ci na twojej działce wybudować to co chcesz:) Myśmy czekali ponad 3. Pan urzędnik stwierdził, że dom drewniany to nie jest zabudowa historyczna (taa, bo za Piastów czy Jagiellonów to Sky Tower już stał a nie chaty drewniane kryte słomą). Musieliśmy udowadniać, że w okolicy są budynki drewniane (a jest ich chyba z 10), bo urząd nie wie na co wydawał pozwolenia przez ostatnie kilka lat:) i tak doszliśmy do sierpnia, gdzie w końcu po kilku mocnych słowach pozwolenie dostaliśmy.
I już bym następnego dnia stała w banku po kredyt, ale nie trzeba czekać kolejne 3 tygodnie na uprawomocnienie decyzji... a czas leci... zima za pasem...
Bez podłączenia prądu pozwolenia nie dostaniesz, bez pozwolenia nie dostaniesz kredytu, a bez kredytu nie wybudujesz domu, od taki łańcuszek...
Przed zimą musimy zdjąć humus i postawić fundamenty, żeby ekipa stawiająca dom mogła wejść ok. lutego. Takk, takie domy stawia się też zimą bez obaw. Czemu nie na wiosnę? Bo ekipa w kwietniu zawija się na pół roku budować w górach wielkie osiedle. Nasz domek będzie budował się jakiś miesiąc. Reszta to wykończenie środka (podłogi, instalacje, schody). Zobaczymy jak sprawnie to pójdzie.
Ufff... dałam radę i napisałam te moje wypociny.
Miłego dnia:)