2017/09/30

0321 zmiany zmiany zmiany



Kilka miesięcy temu napisałam post a w nim zapierałam się, że ślubu nigdy nie będzie. Bo przecież po co ten papierek mi do szczęścia? Do niczego. Przekonałam się jednak jak jego brak utrudnia życie.

W urzędzie czy szpitalu nie udzielą ci informacji, bo przecież narzeczony to nie rodzina. Słyszą nazwisko dziecka i od razu z automatu zakładają, że ja noszę to samo. Wkurza mnie to tak bardzo, że decyzja w końcu zapadła. BIERZEMY ŚLUB. Skromny, bez weselnych ceregieli. Najbliższa rodzina i kilkoro znajomych. Chcę raz na zawsze zapomnieć o temacie;)

Suknia ślubna typu księżniczka zupełnie nie jest dla mnie. Wydatek rzędu kilku tysięcy to marnotrastwo kasy. Stąd też zdecydowałam się na zakup bardzo skromnej i prostej sukienki na ZALANDO. Koszt to 1/10 klasycznej sukienki. Buty od Bóg wie kogo? Po co? Skoro i tak szpilek nie noszę wcale. Dlatego znalazłam piękne klasyczne szpilki w kolorze złotym. Może jeszcze kiedyś je użyję i tym bardziej, że złote szpilki są praktyczniejsze niż białe. Welon?? Po co mi to skoro i tak wesela nie ma i rzucać nim nie będę. Skromność i prostota.

No i co słowo się wypowiedziało poszło w świat. Goście zaproszeni kiecka gotowa, fryzjer i inne duperele załatwione. Pan młody mój wybrany gotowy. Odwrotu już nie ma. Przymiarka obrączek była i nawet nienajgorzej się z nią czuję na palcu.

A czy to jedyne zmiany? Nie. Postanowiliśmy na nową drogę zamienić nasze dotychczasowe małe mieszkanko w centrum miasta na domek na wsi. Ktoś powie, że oszaleliśmy. Wiele osób nam to odradza. A my wiemy swoje. Nie straszna nam wieś, odległość od miasta, nawet mój brak prawa jazdy. Chcemy w końcu ciszy i spokoju po tak wielu latach mieszkania w mieście wśród spalin. Pierwsze wizyty na posesjach wiejskich już były. Pierwsze zarysy i plany kredytowe też. Śmieje się, że może wigilia będzie u mnie w nowym domu z nowym starym mężem. Taka duża rodzina wigilia.

Kto wie może moje plany się zrealizują.

A u was też jakieś zmiany??


2017/09/27

0320 powiew zielonej herbaty od Nivea czyli recenzja kremu na dzień i na noc



Seria Urban skin od Nivea weszła na rynek nie bez echa. A skoro w magazynach i internetach o telewizji nie zapominając jest o niej głośno, nie trudno się domyśleć, że kobieta jak sroka (w tym ja) zapragnie ją mieć.

O maseczce pisałam 2 posty wcześniej



Krem na dzień









Opakowanie kremu jest klasyczne i zielone😄 czyli w moim ulubionym kolorze. Plusem jest to, iż jest ono plastikowe więc nam się nie stłucze. Po otwarciu widzimy, że opakowanie zabezpieczony jest sreberkiem.

Ale do sedna i samego produktu. Jest on zielony! Cudownie zielony. Zapach jak w klasycznych produktach Nivea. Wyczuwa się w nim zapach zielonej herbaty, jednak nie jest on tak mocny jak ogólny zapach kremu. Ale intensywny i momentami aż za bardzo.

Produkt mnie nie uczulił ani też nie zapchał. Nakładałam go rano po przemyciu twarzy. Po kilku chwilach nakładałam makijaż. Podkład drogeryjny dobrze z nim współpracował. Nic się nie ścinało, nie powstawały plamy na skórze. Krem nie przetłuszczał skóry, nie spowodował też spektakularnego matu. Przyjemnie odświeżał i no cóż jest to dobry krem na dzień.




Krem na noc









Co do kremu na noc jest ona w takim samym opakowaniu i zabezpieczony sreberkiem. Odróżnia go od kremu na dzień kolor nakrętki. Kolor ponownke bajecznie zielony. Zapach jest tym razem mniej intensywny, a nuty podobne. Przyjemne uczucie odświeżenia. Skóra jest przejmnie nawilżona i miła w dotyku.

Podobnie jak w przypadku kremu na dzień zapach jest dość silny, choć mniej. Dla mnie trochę zbyt mocno. Krem nie uczulił i nie zapchał. Skóra się nie klei, a krem dość szybko się wchłania.

Podsumowując oba produkty są jak najbardziej na plus. Piękne opakowania, kolor i dobre działanie. Dla mnie na minus jest tylko zbyt silny zapach. Jednak to kwestia wzglądna. Jedni lubią inni nie. Ja tak mocno naperfumowanych produktów nie lubię, aczkolwiek zapach nie jest bardzo silny. W skali 1-10  dałabym 6.

Cena kremów nie przekracza 20 zł za sztukę.

W ogólnej ocenie daje im 9/10.

Pozdrawiam.

2017/09/24

0319 płyn micelarny z olejkiem rycynowym od Lirene



Jakiś czas temu dostałam od firmy Lirene przesyłkę, a w niej właśnie znalazł się ten płyn. Butelka jest już prawie w połowie pusta więc czas na jakieś wypociny z mojej strony.






Jak widzie jest to płyn duo. Niby micelarny a z olejkiem czyli taka dwufazówka. Ciekawy złoty kolor. Delikatny nie narzucający się zapach. Po zmieszaniu wylewamy na wacik i do dzieła można zmywać makijaż.

Jak pisałam wam wiele razy nie zmywam makijażu twarzy płynami. A przynajmniej jest to u mnie działanie sporadyczne. Do usunięcia podkładu i pudru używam generalnie zwykłego mydła w płynie lub żelu do mycia i rękawicy peelingującej. Pokusiłam się jednak dla testu zmyć tym produktem makijaż twarzy.

Poradził sobie całkiem dobrze. Spodziewałam się tłustego nalotu jak to w tego produktach bywa. Był, ale nie jakiś wredny i nie do przeżycia. Szybko się wchłonęło. Tak więc plus.

Najbardziej chciałam sprawdzić go na oczach i zaobserwować czy moje rzęsy choć odrobinkę urosną. Czy coś zauważyłam? Może nie urosły mi tam pióra, ale jedno co widać zdecydowanie to fakt mniejszego wręcz zerowego ich wypadania. Z reguły przynajmniej raz czy dwa razy w tygodniu jakaś rzęsa mi się zgubi. Czasami nie jedna. Odkąd używam tego produktu czyli jakiś miesiąc wypadła mi może jedna rzęsa. To dużo dla mnie znaczy.

Produkt mnie nie podrażnił jak ten z Tołpy o którym pisałam na instagramie. Zero wysypki, plam, pryszczy czy czegokolwiek. Moja skóra go polubiła. Moje rzęsy jeszcze bardziej. Nie wierzyłam w jakieś nadzwyczajne moce, a tu proszę taka niespodzianka.

Podoba mi się też duża butelka, bo produkt statcza nam na dość długo. Ja jestem prawie w połowie butelki a używam go miesiąc.

Mogę polecić bez dwóch zdań

10/10 w mojej ocenie.

Buziaki

2017/09/21

0318 Nivea i miejska seria z zieloną herbatą Urban Skin- recenzja maseczki 1 minutowej


Jakiś czas temu dotarła do mnie nowa seria kosmetyków od Nivea. W jej skład wchodzą dwa kremy: na dzień i na noc oraz maseczka do twarzy. Dziś kilka słów na temat maseczki. Użyłam ją kilka razy więc mam już jakieś zdanie na jej temat.









Maska zamknięta jest w miękkiej tubce. Aplikacja jest bajecznie prosta. Maska jest gęsta jak to maski z glinką. Ma delikatne jakby drobiny peelingu w sobie. Jest jasno zielona. Łatwo się rozsmarowuje. Czyli nic niezwykłego.






Ciekawy jest zapach. Zdecydowanie wyczuwa się charakterystyczną nutę jak we wszystkich kosmetykach Nivea , jednak przebija się przez niego świeżość zielonej herbaty. Jest dość delikatny.

Maska była na mojej twarzy jakieś 5 minut po czym ją zmyłam. Użyłam już kilka razy. Co mogę powiedzieć o działaniu? Z pewnością odświeża i sprawia, że skóra jest promienna. Przyjemnie też jakby chłodzi skórę i wydaje mi się, że to zasługa zielonej herbaty. Fajnie zastyga na twarzy, ale nie jak klasyczne glinki na totalny kamień. Przynajmniej u mnie po 5 minutach aż tak skamieniała nie była.

Drobinki peelingujące przyjemnie masują i usuwają zbędny nadmiar skóry przy np. usuwaniu jej z twarzy, gdy ją masujemy. Co do wydajności. Użyłam ją chyba 4 razy i powoli zbliżam się do końca tubki. Ale powoli...

Maska mnie nie uczuliła i nie zapchała. Mam wrażenie, że mniej wydziela się sebum na twarzy aczkolwiek nie wiem czy to zasługa jej samej czy np. połączenia jej z kremami. Generalnie w tej kwestii nastąpiła poprawa. Skóra jest też miękka i taka wypoczęta;) u mnie to widać od razu, bo jako młoda mama jestem chwilami jak zombi.

Maska jest godna polecenia. Na plus jest zapach, konsystencja i działanie. Również cena poniżej 20 zł. Na minus hmmm... w sumie to nie wiem. Może tylko to, że tubka mogłaby być większa. Wniosek? Jest to dobry produkt.

Mogę wam polecić

Moja ocena
9/10
- opakowanie mogłoby mieć większą pojemność.



2017/09/19

0317 kilka zdobyczy z SH



Dziś kilka nowych zdobyczy moich dla mnie i dla mojej córy. Może nic nadzwyczajnego, mnie się one podobają.

Każda z tych rzeczy nie kosztowała więcej niż 3 zł.

























Warte ceny?

2017/09/16

0316 peeling ujędrniający mango od Lirene


Lubię peelingi, choć najczęściej używam po prostu zwykłego żelu i rękawicy peelingującej. Produkt Lirene chodził za mną już dawno. Wersja mango chyba najbardziej, ale kokosowa i żurawinowa również. Kiedy dzięki firmie Lirene miałam możliwość go przetestować ucieszyłam się bardzo.

Jak się spisał??







Peeling zamknięty jest w klasycznej tubce. Bez problemu się go wydobywa. Sam produkt jest gęsty, trochę jakby tłusty no i pięknie pachnie. Wprost można go zjadać ze skóry. Może odrobinę wyczuwalny jest chemiczny zapach, ale soczyste mango dominuje.

W.kontakcie z wodą peeling z żółtego robi się biały i kremowy. Przypomina żel pod prysznic. Drobinki są wyraźnie wyczuwalne aczkolwiek nie jest to mega zdzierak ani też poziom przedszkolny. Oceniłabym go jako średni.

Skóra po użyciu tego peelingu jest miękka i "pozdzierana", ale nie podrażniona i wysuszona. Wręcz przeciwnie fajnie nawilżona. Lekko tłusta konsystencja dodaje poślizg i nawilża skórę. Zapach utrzymuje się dobre 2 godziny, przynajmniej u mnie. Czy zauważyłam jakieś walory ujędrniające? Nie wiem może tak może nie. Trudno powiedzieć.

Produkt jest dość wydajny. Użyłam go już dobre 5 razy a chyba połowy jeszcze nie sięgnęłam. Mogę śmiało powiedzieć, że zakupię sobie kolejne opakowanie. Cena takiego peelingu to ok. 13 zł.

Mogę wam polecić jeśli lubicie owocowe kosmetyki i średnie zdzieranie peelingu.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka