2016/07/28

0262 Garnier Mineral Beauty Care antyperspitant w kulce



Każdy z nas się poci, tak jesteśmy skonstruowani. Jedni wydzielają tego potu więcej, inni mniej. U jednych jest on bardziej nieprzyjemny w zapachu, u innych niewyczuwalny. Ja w swoim blisko trzydziestoletnim życiu przerobiłam mówiąc krótko mnóstwo antyperspirantów przeróżnych firm. Jedne spisywały się lepiej inne gorzej. Dziś na tapetę biorę słynnego Garniera, który ma wielu zwolenników, a u mnie czy się spisał?




Producent obiecuje nam 48h ochronę przed wilgocią dzięki aktywnym składnikom.  Skóra ma dobrze oddychać, nie być zapchana czy zablokowana. 



Jak widać na zdjęciach jest to antyperspirant w kulce. Wiele kobiet takie lubi ja też. Nie zostawiają białych śladów jak niektóre spraye czy sztyfty. Kulka idealnie "wchodzi" we wgłębienie pachy. Ten produkt to typowy dla wszystkich w swojej grupie. Odkręcony odsłania kulkę, którą pocieramy pachę. Żadna filozofia. Co do zapachu jest świeży, delikatny jakoś mocno nie drażni nosa. Generalnie pod tym względem nie mam mu nic do zarzucenia. Jest dość wydajny, gdyż to opakowanie starczyło mi na ponad 2 miesiące codziennego stosowania. Jednak najważniejsze w tego typu produktów jest działanie. A więc jak poradził sobie z potem? Ja nie mam jakiś nie wiadomo jakich problemów z potliwością. Jak wiele osób w bardziej ciepłe dni lubi zrobić mi się plama pod pachą. Od antyperspirantu zawsze wymagam, by choć trochę hamował ten proces i sprawiał, że moja skóra pod pachami będzie nie tylko pachnąca, ale przede wszystkim sucha. 
I co?
I w tym przypadku lipa. Nie liczę nigdy na 24-48h ochronę, wystarczy mi 12h. Ten produkt w kontakcie z MOJĄ skórą nie chroni nawet 5h. Po aplikacji i wchłonięciu się w doły pachowe jest wszystko ok. Problem pojawia się po 2-3h, gdy jestem zwyczajnie mokra. Mam wrażenie, że albo on się dobrze w moją skórę nie wchłania, albo sprawia, że pocę się mocniej niż bym go nie miała! Owszem zapach jest ładny, ale co z tego, gdy pod pachami mam jezioro:) Używałam produkty Rexony, Ziajki, Vichy, Nivea, Adidasa i wielu innych firm, ale po tym jest masakra. Zimą to jeszcze pół biedy, bo na swetrze czy czymś ciemnymi często gęsto tego nie widać, ale latem? Aż wstyd. 

Zawiodłam się mocno licząc na przyzwoitą ochronę przed potem. Ochrona przed nieprzyjemnym zapachem jak najbardziej jest. 

Pragnę podkreślić, że tak ten produkt zadziałał na MOJEJ skórze, nie koniecznie musi zadziałać tak na waszej. Ja osobiście nie kupię go po raz drugi, bo to zwyczajna strata tylko kilku złotych, a kupiłam go w promocji za jakieś 9,90 chyba. 

Niestety tym razem się zawiodłam.

2016/07/25

0261 Evree krem ratunek dla rąk




Moje dłonie są problematyczne. Zimą jak i latem skóra jest przesuszona szczególnie w okolicy paznokci i mocno pęka po wewnętrznej części. Stosowałam mnóstwo kremów, olejków, maści. Dermatolog stwierdził, że taka moja uroda, taka budowa skóry. Krem do rąk mam zawsze przy sobie stąd też przetestowałam ich mnóstwo. 
Dziś recenzja kremu marki Evree, który testuję od 3 tygodni i jest już na końcówce, w zasadzie wydusiłam z niego wszystko co tylko było.



Krem zamknięty jest w klasycznej tubce z dość grubego tworzywa. Szata graficzna klasyczna, skromna, bez zbędnych farmazonów. Wszystko czytelne.


Producent gwarantuje natychmiastową ulgę przesuszonym dłonią i głębokie nawilżanie. Zawarte w kremie składniki czyli gliceryna, masło mango, tlenek cynku i alantoina mają nam to zapewnić. O ile gliceryna i alantoina są dla mnie składnikami zrozumiałymi i znanymi to pierwszy raz spotykam się się z masłem mango w składzie kremu. 




Krem ma standardowe zamknięcie na klik. Zdecydowanie wolę takie kremy niż te zakręcane. Nakrętki często się zacinają i trudno je odkręcić mokrymi czy tłustymi dłońmi. 



Jak widać krem jest gęsty i zbity. Konsystencja spisze się świetnie zimą. Bardzo konkretny i wystarczy niewielka ilość by dłonie zostały nim dobrze pokryte. Zapach jest bardzo delikatny. Mimo, że jest bardzo gęsty, a otwór w opakowaniu jest średniej wielkości, bez większych problemów wydobywa się go z tubki. Po rozsmarowaniu na dłoniach przez moment można wyczuć lekki film, ale krem wchłania się bardzo szybko. Już po chwili skóra jest miękka i gładka, nie jest tłusta. Jak oceniam jego działanie na przestrzeni tych 3 tygodni? Skóra moich dłoni owszem była miękka i wyczuwalnie nawilżona. Niestety pękająca skóra po wewnętrznej stronie dłoni jak była tak jest. Jednak nie uważam, żeby to była jego wada, bo tak na prawdę żaden krem z niskiej i wysokiej półki cenowej skutecznie raz na zawsze nie poradził sobie z moim problemem. Na chwilę problem znika, czuć ulgę i pod tym względem jestem z niego zadowolona. Krem również jest wydajny i nie trzeba wyciskać nie wiadomo ile by całe dłonie zostały wysmarowane. 

Cenowo- poniżej 10 zł więc jak najbardziej na duży plus, dostępność w wielu drogeriach.

Jestem z niego zadowolona, bo spisał się na prawdę dobrze. 

Polecam

2016/07/21

0260 Silcare garden of colour recenzja lakieru



Ostatnio bardzo rzadko maluję paznokcie, ale jeszcze mi się to zdarza. W jakimś Shinyboxie znalazłam ten oto cudownie zielony lakier, w którym się zakochałam. Dziś chciałam wam pokazać jak wygląda na pazaurkach.







Lakier jak lakier opakowanie i pędzelek klasyczny. Metaliczny, ale nie chropowaty brokatowy. Piękna zieleń, która opalizuje na złoto i chwilami na niebiesko. Na paznokciach mam 2 warstwy, więc krycie jest w porządku. Bez utwardzacza lakier wytrzymał u mnie 4 dni bez najmniejszego szwanku, więc jest bardzo ok. Zmywa się bez problemu nie szarpie wacika jak to brokatowe lakiery. 
Bardzo go polubiłam. 

A wam jak się podoba?

2016/07/18

0259 dziecko zmienia wszystko



No i stało się. Mój szkrab, na którego czekałam 9 miesięcy nosząc go w brzuchu wreszcie przyszedł na świat.
Termin miałam na 5 lipca. Cały dzień czekałam czy coś się zadzieje, ale zupełnie nic. Zero skurczy, bóli. Następnego dnia było podobnie. Myślałam nawet, że chyba skierowanie, które dostałam od lekarza na wypadek porodu 7 dni po terminie się przyda. Wieczorem 6 lipca mój mężczyzna spojrzał na mnie i stwierdził, że wyglądam jakoś tak inaczej niż zwykle. Składaliśmy jeszcze wózek kupiony na allegro, ale czułam się w miarę normalnie. Ok. 2 w nocy poczułam bóle porównywalne do miesiączki. O 3 w nocy były już silne, aż mnie wykręcało. Zdałam sobie sprawę, że chyba to już:) Podniosłam się z łóżka i po nogach zaczęło mi coś cieknąć. Zesikałam się?? Nie! odeszły mi wody!!

Wtedy byłam już pewna, że moja niunia pcha się na ten świat. W szpitalu byliśmy w przeciągu pół godziny. Szybko zawołano położną i zabrano mnie na oddział. A tam doznałam szoku. BIUROKRACJA nie zna granic. Nie ważne, że je cierpię, ledwo siedzę, leje mi się po nogach, a ból momentami jest nie do wytrzymania. Najważniejsze są idiotyczne pytania typu "Czy na stałe przebywam w Polsce?" i te, które mogą poczekać te kilka godzin chociażby jak nazwa przychodni, którą wybrałam. Przecież ja im tam do diabła nie ucieknę z tej porodówki!! Owszem przed porodem muszą wiedzieć jaką mam grupę krwi, zobaczyć kartę ciąży i badania z jej okresu, to jest dla mnie zrozumiałe. Muszę podpisać zgodę na nacięcie, na podanie leków, na wypadek gdyby były powikłania, to też rozumiem., ale czy wypełnianie 15 razy blankietów z moimi danymi i te zupełnie nieprzydatne przy porodzie pytania nie mogą poczekać, aż urodzę i przestanę wyć z bólu?

Bynajmniej, pomijając wszystko. Mama mówiła, że będzie bolała. I bolało jak jasna cholera. Mama też mówiła, że szybko się zapomina. Tydzień po patrząc na to maleństwo w łóżeczku nie pamiętam już ani jednego skurczu. Dało mi w kość. Poród nie obył się bez nacięcia niestety. Pojawiły się komplikacje, ale nie na tyle poważne by panikować. Generalnie w rozmowie z położną określono mój poród jako ciężki. Pocieszam się, że skoro go przeżyłam, to kolejny będzie lżejszy.

Wszytko trwało ok 7 godzin licząc od momentu odejścia wód. Jak na pierwszy poród podobno w miarę szybko. Bywają porody kilkunastogodzinne. Zastanawiałam się, czy faktycznie krzyczy się tak jak na filmach pokazują. Mamuśki wiedzą o czym mówię, a przyszłe mamy niech uwierzą, wrzeszczy się jak diabli. Krzyk rozładowuje napięcie. Mnie trochę to pomagało. Pomógł mi odrobinę również gaz rozweselający, choć początkowo było mi po nim bardzo niedobrze. I jak chyba większość rodzących gadałam takie głupoty, że położne miały ze mnie ubaw po pachy. Pamiętam, że błagałam o cesarkę i znieczulenie, żeby nie zabiły, bo już nie mam siły i jeszcze parę innych ciekawych rzeczy. Generalnie ból był ta silny, że miałam ochotę wstać chwycić skalpel i sama zrobić sobie cesarkę.

Nieocenione okazało się wsparcie mojego partnera, który był przy mnie od początku do końca. Trzymał mnie za rękę, podawał wodę, robił zimne okłady. Cały czas mnie wspierał, powtarzał, że jestem twarda i dam radę. Nie spał prawie dwie doby, był na każde zawołanie. Bez niego z pewnością byłoby mi trudniej. Jestem za to wsparcie mu cholernie wdzięczna i będę do końca życia. I byłam niesamowicie wzruszona, jak zobaczyłam go trzymającego naszą córkę na rękach i jego szkliste oczy od łez. Tego nie da się opisać.

Sama gdy nagle wyciągnięto ze mnie ponad trzykilogramowe dziecko całe sine, umaziane wydzielinami i położono mi na brzuchu rozpłakałam się momentalnie. Ból zniknął natychmiast, nic nie było ważniejsze od tego szkraba. Chwila bezcenna, podobnie gdy mój partner przecinał pępowinę. Emocje w takich chwilach biorą górę nad wszystkim.

Od czterech dni jesteśmy w domu. Gdy patrzę na tego malucha, gdy trzymam ją na rękach chwilami nie mogę uwierzyć, że ona jest moja. Cudna, kochana, mała kruszyna. Nie ważne, że kopała mnie mocno w ciąży i dawała popalić różnymi dolegliwościami. Nie ważne, że ból przy porodzie był kosmiczny. Nie ważne, że płacze, chwilami wyje, a ja nie mogę odpocząć, przespać się. Jej widok wynagradza wszystko. Jej widok zmienił we mnie wszystko.

Tak więc kochane mamuśki dołączyła do waszego grona kolejna:)

Buziaki.

2016/07/04

0258 palę tartę czyli mini recenzje kilku wosków YC





Dziś mini recenzja trzech wosków YC. Mam ich trochę w swojej kolekcji, choć ostatnio leżą i po nie nie sięgam zbyt często. Upały raczej nie zachęcają do wariacji zapachowych.
W ciągu ostatnich trzech tygodni udało mi się jednak co nie co przetestować.


Oto i moi testerzy


 Smakowita, orzeźwiająca tarteletka, która – tak jak najlepszy na lato, cukierniczy deser – wykonana została na bazie energetycznych cytrusów i orientalnego, zdecydowanego imbiru. Wosk Ginger Dust to moc odświeżenia i potężna dawka pozytywnych emocji zamknięta w niewielkiej, zgrabnej formie. Wyjątkowa, owocowo-przyprawowa kompozycja zaskakuje intensywnością, tonizuje, oczyszcza atmosferę. Jej nuty zostały dobrane tak, aby całość przywodziła na myśl klimat wieczorów spędzanych w rajskich, tropikalnych okolicznościach przyrody. Dzięki idealnym proporcjom i naturalnym, zamkniętym w jasnym wosku olejkom, Ginger Dust budzi pozytywne skojarzenia, skutecznie tonizuje i pomaga szybko naładować baterie.

Bałam się, że zapach jednak nie będzie w pełni trafiony. Okazało się jednak, że nie było tak źle. Wyczuć można zdecydowane owocowe nuty, które nie są zbyt słodkie i nie przytłaczają, przynajmniej mnie. Po zapaleniu zapach był delikatny, z czasem się wzmacniał i wypełniał pokój, ale nie jakoś bardzo mocno, żebym musiała go szybko gasić. Nie zemdlił mnie. Z czym mi się kojarzy? Z wypadem za miasto w jakieś urokliwe miejsce, może trochę z egzotyką, ale to tylko trochę. Generalnie jest przyjemny.


Kompozycja beztroska jak zabawa w gronie małoletnich przyjaciół i gwarantująca poczucie bezpieczeństwa kojarzące się z pełną miłości opieką kochanych rodziców. Pachnąca najpiękniejszym bukietem kwiatów – ale nie tym, który kupić można w osiedlowej kwiaciarni! Pąki zamknięte w wosku A Child's Wish to płatki ozdabiające wszystkimi kolorami tęczy wiosenną łąkę – nasz ulubiony plac dziecięcych zabaw i miejsce, do którego z czułością wracamy wspomnieniami. A Child's Wish to powrót do dzieciństwa – sielskiego, beztroskiego, czeszącego jasne włosy świeżym wiatrem. To kompozycja cudowna, radosna i bezpieczna – idealna dla marzycieli i idealistów. 

W foli czułam jakbym była gdzieś na łące pełnej dzikiej trawy, kwiatów, które pachną deszczem. Zapach przypomniał mi dzieciństwo. Po otwarciu czułam go jeszcze mocniej. Po zapaleniu zapach troszkę mnie zmęczył, ale nie jakoś bardzo mocno. Jest wyraźny, ciekawy i specyficzny. Może nie każdemu się spodobać. Wypełnił pokój wonią letniej mokrej polany. Przyjemnie się zrobiło, jednak minimalnie wyczułam jakąś sztuczność albo jestem przewrażliwiona. Ogólnie zapach mi się podoba, ma plus za oryginalność, choć nie jest bez wad tak zupełnie. Mocna 4+.


Nie jest ani przesadnie cierpka, ani niewłaściwie słodka. Jest akurat! Tak samo, jak akuratnie są wakacje spędzane pod słońcem Italii. Sycylijska cytryna rośnie na wulkanicznej glebie i dojrzewa długo w ciepłych promieniach tylko po to, żeby – tuż po zerwaniu – zamienić się w orzeźwiającą lemoniadę, chłodny sorbet lodowy lub stać się komponentem pysznego, włoskiego deseru. Smak i aromat tych pyszności przywołuje Sicilian Lemon – idealna kompozycja cytrusowa, przywodząca na myśl chwile spędzane w niewielkim kurorcie położonym na zboczu drzemiącej Etny.

Tego wosku obawiałam się od pierwszej chwili. Bardzo lubię cytrynowe nuty, jednak jak to z nimi jest często zapach przypomina odświeżacz do toalet. Zaryzykowałam i... nie przypadliśmy sobie do gustu. Zapach jest słodki, a za razem lekko cierpki. Zdecydowanie kojarzy mi się z odświeżaczem toaletowym. Niestety. Tragedii nie ma, ale w pokoju jakoś dziwnie mi się z nim przebywało. Jednak gdy postawiłam kominek w łazience, po kilku minutach okazało się, że ten zapach zdecydowanie tam pasuje. Serio. Wosk jest fajny, ale no cóż dla mnie skojarzenie ewidentne. 


Znacie te zapachy?

2016/07/01

0257 kolejny konkurs dla moich czytelników



Mam dla was kolejny konkurs, bo wiem jak je lubicie.

Do wygrania jest zestaw kosmetyków ze zdjęcia.

Wystarczy obserwować bloga odpowiedzieć na proste pytanie i wypełnić formularz.

Najbardziej ciekawa odpowiedź zostanie nagrodzona.








Regulamin:
1. Sponsorem nagród w konkursie jestem ja.
2. Aby wziąć udział w konkursie należy być obowiązkowo publicznym obserwatorem bloga i odpowiedzieć na pytanie zawarte w formularzu.
3. Nagroda nie podlega wymianie na inną.
4. Konkurs jest tylko dla osób pełnoletnich.
5. Koszty wysyłki pokrywam osobiście, ale tylko na terenie Polski. 

6. Konkurs trwa od dnia dzisiejszego do 15.08.2016 do godziny 23:59.
7. Wyniki zostaną ogłoszone na moim blogu w przeciągu ok 5 dni od zakończenia konkursu.
8. Zwycięzca zostanie poinformowany o wygranej mailowo i ma 7 dni na podanie adresu do wysyłki.
9. Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.).


Na koniec baner do wklejenia:


Powodzenia.
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka