2018/02/21

0337 świetne nowości od Delia Cosmetics


Kilka dni temu dotarła do mnie paczka z nowościami od Delii. Byłam bardzo zaskoczona, bo jak zwykle jest to niespodzianka. Kurier w drzwiach i ta myśl czy ja coś zamawiałam??

Po otwarciu padłam jak po porzedniej paczce. Nie spodziewałam się kolorówki, a tym bardziej w takiej ilości. Zaczęłam cieszyć się jak dziecko.

Następnego dnia dokładnie w walentynki dostałam kolejną paczkę. Tym razem były to produkty do włosów i to z keratyną, która bardzo lubi się z moimi włosami. Zastanawiałam się czy ja byłam taka grzeczna czy co?? Hehe chyba tak.

Dziś chciałam się z wami podzielić zawartością owych paczek.


KOLORÓWKA



Na pierwszy ogień poszły podkłady. Jak widzicie dostałam dwa dość jasne, ale jakże inne kolory. Piękne klasyczne szklane butelki z pompką.


Szata graficzna jest bardzk prosta i klasyczna. Na odwrocie mamy obietnice producent, skład i numerek z nazwą koloru.


Wedle obietnicy producenta ma on zastosowanie do każdego rodzaju skóry. Ma ładnie rozświetlać i być naturalnym na skórze a także nie zapychać porów. Czyli coś idealnego dla mnie.


Jak widać kolory różnią się między sobą. Ten jaśniejszy to 11, ciemniejszy 12. Oba na skórze wyglądają ładnie i naturalnie. Nie tworzą ciastka nie ważą się. Idealne dla mnie na chwilę obecną jest zmieszanie obu odcieni. Pompeczka jednego i drugiego wystarczy by ładnie wklepać warstwę w skórę.


Minimalnie na mojej skórze zciemniały. Szczerze nawet mocno mi się to nie rzuciło w oczy na buzi a na dłoni gdy zostało mi odrobinę, a po dodaniu jeszcze odrobinę po prostu świeży był delikatnie jaśniejszy. Troszę się świeciłam po kilku godzinach, ale nieznacznie jak kula dyskotekowa. Dla mnie podkłady jak najbardziej na plus.



Cienie jakie otrzymałam są w wersji jakiej nie lubię tzn. nie przepadam za pojedyńczymi, bo zwyczajnie je zawsze gdzieś zgubię albo zawieruszę i zapominam, że je mam. Mam już na to sposób- po prostu wyjmuję je z opakowań i przekładam do dużej palety magnetycznej kupionej u Hani w glamshop.pl


Nie mniej jednak cienie są w pięknych kolorach, szczególnie ten jakby jeansowy granat. Można nimy zbudować bardzo fajny makijaż. Ja z racji, że mam oczy zielono szare dobrze czuje się w niebieskościach na oku.


Pigmentacja jest w porządku jak widać. W konsystencji są trochę kremowe a trochę jakby kredowe. Może to dziwne, bo jedno wyklucza nijako drugie, ale nie są ani masełkowate, ani też tempe i suche. Takie normalne. Z pewnością wyjmę je z opakowań i zamknę w paletce magnetycznej.


Kolejny produkt to prasowany puder matujący zamknięty w klasycznym i eleganckim opakowaniu. Plastik jest solidny. W środku mamy lusterko i aplikator. Bardzo fajna forma do torebki


Wewnątrz puder wygląda na beżowy, jednak na skórze jest nkewidoczny. Utrzymuje mat na kilka godzin. Spisuje się do codziennych drobnych poprawek


Mój kolorek 01 transparentny. Wewnątrz stwarza wrażenie beżowego, ale wrapia się w skórę i jest nkewidoczny. Nie zapycha i nie podkreśla suchych skórek.


Konturowanie nie jest moją mocną stroną, dlatego szukam delikatnych produktów. I  tu strzał w 10. To trio jest produktem, dla takich laików jak ja. Niby widoczne, ale delikatne i dzięki temu nie zrobimy sobie nim krzywdy.


Połączenie kolorów idealne dla bladych i dla ciut ciemniejszych buzi. Pięknu odcień róży i tego ciemniekszego, który śmiało jesy bronzerem. Aplikują się bez plam. A dodatkowo co bardzo lubię produkt jest wielo funkcyjny. Śmiało spisuje się jako cienie do powiek. Super sprawa.


Trafiła mi się 02 w tonacjach brązowych


Tusze do rzęs to mój must have. Mam cienkie i słabe rzęsy, które zawsze muszą być podkreślone. Bez tego wyglądam na chorą. Stąd też testuję non stop nowości.


Sylikonowa szczoteczka jest na plus. Nie przepadam za klasycznymi. Jest średniej wielkości. Tusz jest dość gęsty co też mnie cieszy. Niektóre tusze na początku są wodniste i gęstnieją z czasem a tego nie lubię. Same zalety. Na oku wygląda ładnie i naturalnie. Chciałam zrobić zdjęcie, ale aparat się zbuntował. Na pewno wrzucę niedługo fotkę na Instagram.


Generalnie ust nie maluję, nie lubię. Za to moja mama uwielbia. Kolor tej płynnej pomadki bardzo jej się spodobał i od razu sobie ją przygarnęła. Pomadka ma aplikator jak błyszczyk co wiele ułatwia.


Kolorek jak widać jest nietypowy. Takie połączenie czerwieni, brązu i pomarańczu i zrobinkami. Na ustach wygląda na metaliczną pomadkę i taką oboecuje producent. Zasycha po kilku minutach.


Kredka to coś co zawsze trzeba mieć w kosmetyczce. A czarną to już obowiązkowo. Przydaje się jako kredka, cień, liner, baza. Ucieszył mnie ten produkt.


Kredka jest klasyczna, nie żelowa jednak miękka. Bez problemu się nią maluje, nie podrażnia powieki.


I jak widać na zdjęciu czarna czarna. Lekko się rozmazywała jeśli nie zagruntowałam jej cieniem. Generalnie jestem na tak.



Druga przesyłka to produkty do włosów. Cała seria jest serią keratynową. Ma za zadanie odbudowywać i wzmacniać oraz regenerować zniszczone włosy. Jak najbardziej trafiona. Moje włosy są zniszczone i suche. Taka terapia jak znalazł.


W zestawie mamy szampon ze świetnym aplikatorem


Maskę w kremie


Keratynowa odżywka bez soli


Płynna keratyna w sprayu


Olejek z keratyną.

Cała seria jest obiecująca. Pięknie pachnie.
Niedługo biorę się za testy.


Jeszcze raz dziękuję firmie Delia za przesyłkę.






2018/02/07

0336 wyprowadzka mi uświadomiła...


No i stało się. Zaczynamy kolejny etap w naszym życiu. Myślałam, że posiadanie własnego mieszkania to szczyt radochy. Mam swoje M2, jestem niezależna i nie muszę słuchać się rodziców mieszkając z nimi;) Mieszkanko było, ale już od jakiegoś czasu jesteśmy "bezdomni"- mieszkanko sprzedane a w planie domek.

Mój mąż całe życie mieszkał w bloku i nie dziwię się, że marzy mu się przestronny domek z ogrodem, miejscem na grilla i mały basen. Ja natomiast mieszkałam i w bloku i w domku i wiem, że to nie tylko śniadanka na tarasie, ale i ciężka praca, dbanie o ogród, naprawy, więcej sprzątania i wiele innych. Niewątpliwie jednak własny domek to przestrzeń.

Działka jest już w naszym posiadaniu a okolica przytulna. Niby mała wioska, ale do miasta 2 km więc po zakupy czy z dzieckiem do przedszkola rzut kamieniem. Teraz czeka nas tona papierów, pozwoleń i decyzji. Mnóstwo nerwów i kłótni.

A wyprowadzka z własnego mieszkania i powrót do rodziców na czas budowy tego naszego wymarzonego drewnianego cuda uświadomiły mi wiele rzeczy. Nie wiem czy wy też tak macie, ale ja mimo, że to nadal mój dom, nie czuję się już w domu rodzinnym jak u siebie. Jakoś każdy zakamarek wygląda mi znajomo, ale jednak obco. Znacie to uczucie? Zdałam sobie sprawę z tego ile w tym naszym małym mieszkanku mamy gratów i ile zupełnie niepotrzebnych. Ile ja mam ciuchów?

Hehe no to był ubaw po pachy. Ubrania pakowałam w worki 120l z Biedry. Wiecie jakie były proporcje? Moja szafa 9 worków, męża 4, a córki 3. Ja miałam więcej niż oni razem wzięci. Masakra. W 3/4 nie chodzę z różnych względów, ale pozbyć się tego nie mogę. Zwyczajnje. W wielkich worach robiło wrażenie, a jak ja to mieściłam w szafie pojęcia bladego nie mam.

Wyprowadzka uświadomiła mi też, że zamykam pewien etap życia. Koniec z awanturami sąsiadów, głośną muzyką o 2 w nocy i taszczeniem się z dzieckiem na rękach i torbami pełnymi zakupów na 4 piętro bez windy oczywiście. To również koniec ba pewien czas wolności i niezależności, bo przecież nie wyjdę nago spod prysznica:) dziwnie się jakoś czuję powiem szczerze. Sama nie wiem...

Jednym słowem bardzo chciałabym aby ten nasz domek już stał. Wielkiego kredytu na 30 lat się nie boję, bo jesteśmy z mężem pod tym względem w miarę zaradni i damy radę. Pracy się też nie boję, nie straszne mi sprzątanie tych 180m2 ani prace ogrodowe. Boję się czego innego. A mianowicie czy dam radę pod jednym dachem z rodzicami. Nke ukrywam, że moja wyprowadzka była z miłości oczywiście, ale też szukałam czegoś w rodzaju ucieczki od skomlących staruszków, którzy mnie nie rozumieję. A teraz powrót. Owszem na rok może 1.5, ale jednak.

Ależ bzdury popisałam. Gaduła ze mnie... buziaki
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka