2014/11/27

0074 czym jest dla mnie blogowanie + tag allfabet



Witajcie znowu:)

Tym razem mała gadanina. Naszło mnie na zwierzenia. Swojego bloga prowadzę od końca czerwca czyli stosunkowo nie długo. Do tej pory statystyki są jakie są. Czy ja to robię dla cyferek? Pytanie po co to robię? Po co się w to bawię?

Blog dał mi możliwość poznania wielu nieznanych mi kosmetyków. Czytam ich wiele i dzięki takiemu szperaniu mogę poznać nieznane mi tajemnice. Podglądam testy innych dziewczyn i już w wielu przypadkach wiem co jest godne polecenia a co nie. To dla mnie forma odskoczni od codziennych spraw. Praca, dom, sprzątanie, gotowanie. Ogólna monotonia sprawia, że potrzebuję odpoczynku i ukojenia myśli. Książka wieczorem i kubek herbaty z cytryną to za mało. Wiele radości sprawia mi pisanie nowych postów, publikowanie testów kosmetyków, aby powiedzieć wam co myślę. A jeszcze większą frajdę sprawia mi fakt, że pod wpisem znajduję komentarze. Czyli ktoś czyta to co piszę:) Nawet nie wiecie jakiego to daje kopa do przodu. Aż chce się żyć. Wiem, że wiele dziewczyn zakłada blogi dla darmowych współprac. Ja jeszcze nie zawiązałam żadnej i wiecie co? Dobrze mi z tym. Nigdy nie zgodziłabym się na to, żeby pisać kłamstwa tylko dlatego, że ktoś o to mnie prosi. Co z tego, że dostanę krem za darmo, skoro jest do bani. I co, niby miałabym napisać, że jest świetny- nigdy w życiu. Piszę recenzje zgodnie ze swoimi przekonaniami i odczuciami, zawsze prawdę. 

Wiem, że do idealnego bloga mi daleko. Zdjęcia mogłyby być lepsze, treść ciekawsza, nagłówek i ogólny wygląd przejrzyste. Ale to jest moje dzieło, moje "dziecko", które kocham za to jakie jest. Staram się je ulepszać, z czasem z pewnością nabierze charakteru. A statystyki? Czy są ważne? Nie dla mnie. Dla mnie liczą się stali czytelnicy, a nie 200 obserwujących z czego regularnie na bloga zagląda 5. Liczy się wymiana zdań, opinii, zdobywanie nowych doświadczeń, a nie gołe liczby, które nie świadczą o niczym. Nabijanie statystyk to nie dla mnie.

Wygadałam się wiem, ale było mi to potrzebne.

A teraz tag, który widziała na wielu blogach i bardzo mi się spodobał. 

A jak Ania- moja ukochana siostra. Jest dla mnie wszystkim. Między nami jest 10 lat różnicy, ale i tak się świetnie dogadujemy.

B jak blog- moja odskocznia, powoli pasja i sposób na spędzanie wolnego czasu.

C jak cienie- uwielbiam bawić się kolorami na oku od zawsze

D jak długi- staram się ich nie mieć, a jak mam spłacać szybko, źle się czuję ze świadomością, że wiszę komuś kasę

E jak elegancja- to u kobiety dla mnie znaczy sukienka. Noszę tylko kiecki, w nich czuję się kobieco i elegancko. Bardzo lubię ten styl, od jakiegoś czasu kiecka i marynarka:)

F jak finanse- no cóż zawsze byłam tym niezła. Umiem oszczędzać, umiem "zarobić sobie na coś" sprzedając rzeczy mi niepotrzebne. Dlatego nasz budżet domowy jest w moich rękach

G jak Grecja- cel moich kolejnych wakacji, uwielbiam zdjęcia białych domów z niebieskimi dachami na tle morza:)



H jak Hakuro- lubię ich pędzle choć miałam dopiero 2 z czego jeden zostawiłam na wakacjach:) dobrze mi się z nimi pracuje

I jak intuicja- śmiem twierdzić, że zawsze ją miałam. Często coś mi podpowiada, że coś się stanie, nie wiem co i dlaczego, ale prawie zawsze się sprawdza

J jak jedzenie- bardzo lubię gotować i jeść:) a tyłek rośnie:)

K jak kuchnia- moje królestwo w domu, lubię gotować i wymyślać nowe potrawy

L jak lody- jestem łasuchem, najbardziej lubię czekoladowe i cytrynowe, ale innymi nie pogardzę

Ł jak łóżko- dlaczego? bo jestem totalnym śpiochem mój rekord to 17 godzin masakra

M jak migrena- moja zmora od lat. Wizyty u neurologa nie wiele dają, trzeba z tym żyć

N jak nowości- lubię testować nowe produkty, czytać o nich. Długo nie zostaje przy jednym, nie potrafię

O jak owłosienie- nienawidzę tego! Dlaczego my kobiety jak się nie golimy tydzień wyglądamy jak małpy? A z pewnością ja, ehh nie ma sprawiedliwości

P jak praca- lubię swoją pracę i choć chwilami nie jest łatwo to jednak daje mi wiele satysfakcji, że pomagam innym

R jak Rafał- moja miłość na całe życie:)

S jak SH- szukanie w tych sklepach to dla mnie przyjemność i coś w rodzaju sportu połączonego z pasją. Lubię dawać ciuchom drugie życie

T jak talizman- zawsze miałam coś co przynosiło mi szczęście. Kiedyś była to maskotka, w ogólniaku ulubiony długopis, którym zawsze wypisywałam 4 i 5 ze sprawdzianów. Teraz jest to jednogroszówka z dziurką znaleziona na ulicy:) Noszę ją w portfelu.

U jak urlop- zawsze z wytęsknieniem na niego czekam i zawsze jestem go spragniona

W jak wizaż- polubiłam to. Nie jestem w żadnym stopniu ekspertem, ale lubię się malować i próbować czegoś nowego.

Y jak YC- od niedawna je mam i kocham ich cudowne zapachy, możliwość zbierania, rozpalania w kominku

Z jak zakupy- to co każda kobieta kocha robić zawsze i wszędzie





Buziaki Ruda:*

2014/11/24

0073 Paleta MakeUp Revolution Eyes like Angels



Witajcie kochani moi:)

Dziś chciałam wam pokazać coś co mnie rozpaliło na sam widok. Szukając fajnej paletki cieni na mintishop.pl natrafiłam na paletę MakeUp Revolution Eyes like Angels. I o ile słynne palety Iconic 1 i 3 robią furorę w blogosferze, to ta jest dużo mniej znana. Nie wiem czemu. Postanowiłam się jej bliżej przyjrzeć. Na polskich blogach jest jej nie wiele, może na 3-4 coś znalazłam. Na YT 2-3 filmiki z jej udziałem, dosłownie nie wiele. Postanowiłam dać jej szansę, no bo jak się nie zakochać w takich kolorach. 


Paleta ma w sobie 32 cieni wielości 50 gr monety. W środku znajdziemy folię z nazwami, jak w paletach Sleek. W większości są to cienie perłowe, matów mamy 3-4. 







Po otwarciu moim oczom ukazało się to:





To teraz zbliżenia:









Mam nadzieję, że wszystko jest w miarę widoczne. 

Cienie jak widać mają dobrą pigmentację, niektóre głównie maty bardzo słabą. Na oku bywa, że są niewidoczne i rozcierają się do szarości. To chyba wszystko zależy ile ich nabiorę i jak rozcieram. Z takiego doboru cieni jestem zadowolona. Można z nich zrobić makijaż na dzień, na wieczór, na szaloną imprezę i na sesję. Pokazałabym wam jak wyglądają na oku, ale mój aparat zjada kolory, a widoczność jest kiepska. 

Ogólnie rzecz biorąc 32 cienie za 40 zł to nie dużo, biorąc pod uwagę jakość, kolor i pigmentację.

Jestem ciekawa waszej opinii na temat tej palety.

Pozdrawiam

Ruda:*

2014/11/21

0072 woski, woski, woski czyli kolejne zapachy YC




Witajcie:)

Dziś chciałam wam przedstawić trzy woski, które przez ostatnie wieczory paliłam i testowałam oraz jeden, który testowałam.
Mieliście okazję te widzieć na moim FB oraz Instagramie

A oto i one.:




Bahama Breeze

Jest ciepło. Upalnie wręcz! Bose stopy zapadają się w rozgrzanym, czyściutkim piasku, a wzrok przykuwa majestat miarowo uderzających fal. Idealny odpoczynek pod palmami – gdzieś na dalekiej wyspie. Doskonały relaks i cudowne odprężenie, które zaprasza nas do świata skończonego, doskonałego, gdzie powietrze pachnie morską bryzą i chłodnym koktajlem. To właśnie on, orzeźwiający tropikalny drink został zatopiony w wosku Bahama Breeze – pachnącym świeżym ananasem, słodkim mango i sokiem świeżo wyciśniętym ze słonecznego grejpfruta.

 www.goodies.pl




moja opinia:


Zacznę od tego, że wosk pięknie pachnie jeszcze w folii. Wyczuwalna jest nuta kokosa, ananasa, tropikalnego drinka. Po otwarciu zapach przykuwa uwagę do siebie. Pokruszyłam kawałeczek do kominka i zapaliłam świeczkę. Po kilku chwilach w mojej sypialni unosił się boski zapach tropikalnej wyspy. Wystarczyło zamknąć oczy i człowiek od razu widzi świat inaczej. Zapach jest świeży, nie duszący, nie męczący. Można się nim delektować do woli. Jestem bardzo z niego zadowolona i z pewnością zakupię tą tartę jeszcze raz.





 Pink Sands


 To nie jest sen utalentowanego surrealisty, albo twórcze szaleństwo grafika odpowiedzialnego za obróbkę wakacyjnych zdjęć! Plaża usypana z różowych piasków naprawdę istnieje! Żeby tam się dostać wystarczy dobrze rozgrzać wosk Pink Sands. Kiedy kompozycja zacznie unosić się w powietrzu – poczujemy zapach bajkowych, egzotycznych, kolorowych kwiatów wychylających się łapczywie w kierunku słonecznych promieni. Wkrótce też dotrze do nas aromat słodkiej wanilii i orzeźwiających cytrusów rosnących w gajach usadowionych na skraju fantazyjnych, różowych wydm.

 www.goodies.pl





moja opinia:

Wosk podobnie jak jego poprzednik pachnie intensywnie już w opakowaniu. Zapach jest pudrowy, stonowany. Po wysypaniu go na kominek (ukruszył się trochę) szybko poczułam jego woń. Przy zbyt dużym kawałku zapach męczy moją głowę, ale przy mniejszym jest cudowny. Do czego bym go porównała? Do zapachu waty cukrowej i białych landrynek, których dzieci raczej nie lubią, a ja bardzo. Miło mi się z nim współpracowało:) Raczej kupię kolejną tartę. 

A na koniec


Spiced Orange

Wosk Spiced Orange to rozgrzewająca tarteletka – idealna na chłodne, jesienne i zimowe wieczory, otulająca ciepło nietuzinkowym aromatem, w którym sprawnie przenikają się nuty cytrusów i przypraw korzennych. Ciemny wosk uwodzi pięknym kolorem i jeszcze piękniejszym zapachem. Na pierwszym planie wyczuć można energetyczną pomarańczę, której wysoki, orzeźwiający i letni aromat przeplatany jest niskimi akordami imbiru, cynamonu i przekornych goździków. Doskonale zbilansowana propozycja od Yankee Candle to przeciwwaga dla chłodnego powietrza i smętnej pluchy – idealny poprawiacz nastroju i wierny towarzysz długich wieczorów.

 www.goodies.pl  




moja opinia

Ten wosk zamówiłam całkiem niedawno. Od razu skradł moje serce. Od zawsze lubiłam zapach pomarańczy u goździków, był to dla mnie znak, że Boże Narodzenie już bardzo blisko. Po zapaleniu kawałeczka poczułam zapach wspomnień z kuchni mamy, która piecze ciasteczka z lukrem i skórką pomarańczy i przygotowuje aromatyczny kompot z suszonych owoców. Zadziałał na moją wyobraźnię. Zapach jest intensywny, ale nie dusi. Wystarczy kawałeczek, żeby się w nim zakochać. To będzie mój must have na święta:)


Do mojej bardzo skromnej kolekcji dokupiłam jeszcze ten wosk:


Zobaczymy ja się spisze:) 


Buziaki:*
Ruda

2014/11/18

0071 puder transparenty Catrice- nowy ideał?


Witajcie:)

Dziś kilka słów o produkcie, który dotarł do mnie przypadkiem. Robiąc zamówienie w mintishop.pl pomylono moje zamówienie i na moje szczęście dostałam puder, który okazał się być... no właśnie jaki?


Oto on:)





Puder jest pudrem transparentnym, a więc na skórze jest zupełnie nie widoczny. Zamknięty jest w solidnym plastiku, ładnie wykonanym.


W środku puder ma śliczne tłoczenia słowa MAT:) A czy rzeczywiście matowi zobaczcie dalej.


Producent podaje następujące informacje:




Skład wygląda następująco:


Puder z bliska:



Moja opinia:

Nie planowałam jego posiadania, ale jakimś cudem do mnie dotarł. Jak widać na zdjęciach ma bardzo jasny cielisty kolor i poprzez przezroczyste opakowanie możemy kontrolować zużycie. Puder delikatnie pachnie czymś pudrowym, zapach nie jest mocny ani nieprzyjemny. Osobiście nakładam go puchatym pędzlem z Rossmana, do którego przyczepia się dobrze. Na twarzy jest bezbarwny. Ładnie matowi podkład, a efekt trzyma się co najmniej 7 godzin. Nie tworzy smug i ładnie "przykleja" się do podkładu tworząc naturalny efekt matu jakby satynowego. Osobiście lubię go wklepywać pędzlem niż "rozmazywać". U mnie trzyma się matowy cały dzień w pracy. Nie zapycha, nie podkreśla suchych skórek. W żaden sposób nie ciemnieje na skórze. Nie wywołuje akurat u mnie żadnego uczulenia. Firma Catrice jest dostępna w drogeriach internetowych jak i stacjonarnych, a sam puder jest w regularnej sprzedaży. Jego cena to 13-15 zł. Bardzo go polubiłam.



moja ocena:
10/10

2014/11/15

0070 masło do ciała Isana- aktualizacja- nowe zastosowanie



Hej:) Dziś nietypowy post. Jakiś czas temu pisałam wam na temat masła do ciała z Isany




Kilka dni temu na jakimś blogu przeczytałam wpis dziewczyny, która napisała, że używa go do WŁOSÓW! Początkowo myślałam, że się pomyliła, ale nie. Na suche włosy naładowała masła, potrzymała kilkanaście minut, po czym zmyła chwaląc się lśniącymi włosami. Wydawało mi się to dziwne i nierealne, że takie produkt można nałożyć na włosy. Postanowiłam jednak spróbować i ja.

Nałożyłam sporą warstwę na włosy i wsmarowałam dokładnie. Na głowie trzymałam 10-15 minut. Potem zmyłam raz szamponem. Dałam im wyschnąć nie suszyłam suszarką.

Włosy były miękkie, miejsca przesuszone były odżywione. W żaden sposób nie zrobiło mi łoju na łbie. Byłam w szoku, jak pięknie to coś odżywiło włosy. I chyba to polubiłam. Moje kłaki cały dzień pachniały migdałami. Coś pięknego.Nie chciało mi się wierzyć, że masło do ciała działa dobrze na włosy, ale jak spróbowałam teraz jestem tego pewna. 

Jest jedna wada, którą zauważyłam- o ile włosy są miękkie i lśniące po umyciu, to następnego dnia znów czuć przesuszenie. Nie wiem dlaczego efekt jest tak krótkotrwały, ale nie ważne. Najważniejsze, że to chyba działa:)

Polecam spróbować:)

Ruda:*

2014/11/12

0069 zielony korektor Lovely- bubel?



Witajcie. Swojego czasu doszłam do wniosku, że potrzebuję korektora o zielonym pigmencie. Nie mam problemów z naczynkami, ale mam problem z rumieńcami. Moje policzki są często różowe i plamiste. Podkład to przykryje, ale lubią przebijać. Początkowo zwróciłam uwagę na bazę pod makijaż z Catrise, ale jak zobaczyłam jak ona się błyszczy i ile ma drobinek to zrezygnowałam. Tego samego dnia poszłam do Rossmana i kupiłam to coś. 




Od producenta


Korektor w kolorze zielonym - maskującym przebarwienia i popękane naczynka. Nakłada się go pod fluid, puder itp. Wyrównuje koloryt skóry, o gęstej konsystencji.

 





moja opinia:

Jak wiać korektor jest w pisaku. Wystarczy pokręcić u dołu i wypływa gęsta zielona maź. Co do krycia jest zerowe. Korektor pozostawia zielone plamy i smugi na twarzy. Jeśli chcemy zakryć nim pryszcza, to zostawi zieloną otoczkę wokół, a samego pryszcza nie zakryje wcale. Moje rumieńce jak były tak są, przez podkład nadal przebijają. Jestem niezadowolona z niego i niestety żałuję tych 7 zł. Czytałam na wizażu pozytywne opinie, których było mniej niż negatywnych, a jednak to mnie pokusiło. Dla mnie jest to strata kasy. Moja siostra, która ma trądzik młodzieńczy też go użyła i na twarzy wyszła jej masakra, zielone kółka:) Aha i jeszcze jedno podkreśla suche skórki. Nie wiem jak innym, ale na twarzy siostry wokół skrzydełek nosa powstała masakra, jakby łuszczyła się jak ryba. Dobrze, że nie wychodziłyśmy z domu i można było to zmyć od razu.
Ogólnie lubię tą firmę, ale ten produkt im nie wyszedł niestety.

Takie jest moje zdanie i moja opinia, możecie się nie zgodzić. 


moja ocena:

3/10
+ za zapach
+ za dostępność
+ za praktyczne opakowanie



pozdrawiam

Ruda:*

2014/11/09

0068 baza pod cienie Hean



Witajcie, dziś przychodzę do wasz recenzją bazy, którą zakupiłam niedawno na mintishop.pl Początkowo byłam sceptyczna, myślałam, że nic nie zastąpi mojej Artdeco. Skusiła mnie cena i opinie dostępne w internecie.Pomyślałam spróbuję, a co mi tam...



Od producenta:

Utrwalająca i wygładzajaca baza pod cienie prasowane i sypkie. Wzmacnia intensywność koloru, utrwala cienie i ułatwia ich aplikację. Nie pozostawia tłustego filmu.

Skład: C11-13 Isoparaffin, Talc (and) Triethoxycapryly lsilane, Ozokerite, VP/Hexadecene Copolymer, Mica, Polyethylene, Phenoxyethanol (and) Methyl paraben (and) Ethylparaben (and) Butylparaben (and) Propylparaben (and) Isobutylparaben, Isopropyl Mirystate, Limnanthes Alba (Meadowfoam) Seed Oil, Isohexadecane, VP/Eicosene Copolymer, Carthamus Tinctorius (Safflower) Seed Oil (and) Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil (and) Tocopheryl Acetate (and) Ascorbyl Palmitate (and) Linoleic Acid, Parfum, Benzyl Salicylate, Citronellol, Coumarin, Geraniol, [+/- Synthetic Fluorphlogopite, CI 77891, CI 45430:1, CI 77007, CI 77742]




konsystencja:




 moja opinia:

Bazę kupiłam totalnie w ciemno. Wiele o niej czytałam i w końcu się skusiłam. Jak widać na zdjęciach jest zbita, ale kremowa w kolorze jasno fioletowym. Po rozsmarowaniu jest niewidoczna. Nie ma w sobie żadnego brokatu ani nic z tych rzeczy. Ruda ma tłuste powieki, na których G się trzyma, więc baza jest konieczna. Po nałożeniu trzeba sekundę odczekać, aż się wchłonie. Potem można nakładać cienie. I tu muszę przyznać, że baza może nie jakoś mega, ale jednak podbija kolor cieni i zdecydowanie utrzymuje je na moich trzepaczach cały dzień! Nic nie złazi, nic się nie roluje. I to nie ma znaczenia czy mam cienie z Ruby Rose bazarowej jakości czy cień z Inglota. Są i już. Baza jest prawie 2 razy tańsza niż droższe znane odpowiedniki. Pytam się więc po co przepłacać? Jest to bardzo dobry produkt za bardzo niską cenę. A cena do ok 13-14 zł


Moja ocena:
10/10


Buziaki
Ruda:*


P.s Zapraszam was na rozdanie

http://truskawkowymakeup.blogspot.com/2014/11/rozdanie-z-okazji-roczka.html

2014/11/06

0068 fenomen sklepów z używaną odzieżą i najseksowniejszej prezes świata



Witajcie:) 

Dziś trochę gadaniny. Jakiś czas temu przeczytałam artykuł na portalu TVN24.pl i na Onet.pl o pewnej kobiecie, która został okrzyknięta najseksowniejszą prezes świata. Zaintrygowało mnie to do tego stopnia, iż zagłębiłam się w jego treść znacznie i zaczęłam szukać informacji na temat tej Pani. Otóż ta tajemnicza kobieta to Sophia Amoruso. Zapewne wielu z was nic nie mówi to nazwisko. Mnie też nie mówiło zupełnie nic. Do czasu...

Sophia urodziła się w 1984 roku w San Diego. Jako nastolatka była zbuntowana, często zmieniała szkołę, nigdy nie pracowała na etacie. Próbując znaleźć własną drogę w życiu, postanowiła dać drugie życie ubraniom, których nikt nie chce. Kupowała rzeczy vintage na bazarach, w lumpeksach, zbierała ubrania od znajomych i starała się sprawić, by z niechcianych stały się pożądane. Wyznawała dewizę "Sprzedać drożej niż się kupiło" co wydaje się bardzo sensowne. I tak zaczęła od konta na Ebayu, gdzie sprzedawała używane ciuchy, robiąc zdjęcia na koleżankach. Początkowo szło kiepsko, ale w bardzo krótkim czasie jej "marka" stała się rozpoznawalna. W końcu założyła własną stronę i rozwijała kunszt. Dziś Sophia jest znana jako  założycielka i właścicielka popularnego sklepu internetowego Nasty Gal, który wśród amerykanów zyskał miano kultowego i stał się jedną z najszybciej rozwijających firm na rynku. Wielu Amerykanów uwielbia jej styl, jej świeżość i pomysłowość. Dziś jako 29 letnia kobieta ma świetnie prosperującą firmę sprzedającą używane i nowe ubrania wyselekcjonowane zgodnie ze stylem Sophie, a jej majątek liczy się w milionach dolarów. 








Weszłam na jej stronę. Ubrania w przeliczeniu na nasze są drogie, niektóre po 100 zł inne po 1000 zł, więc rozbieżność jest spora. Niektóre połączenia zupełnie mi się nie podobają, inne zachwycają. Całość wygląda bardzo estetycznie i nowocześnie. Zaskakuje mnie jak na tym można zrobić aż tak wielkie pieniądze. Uderzając w klienta przeciętnego nie zarobimy wiele, ale możemy sprzedać wiele sztuk. Klient zamożny może kupi 1-2 rzeczy, ale za cenę dużo wyższą, więc zarabiamy więcej za mniej. W czym tkwi cała siła? Nie wiem, ale dziewczyna jest bardzo inspirująca. Sama od lat staram się nie wyrzucać swoich ubrań, czasami je przerabiam, czasami chowam na dno szafy licząc, że za rok czy dwa znów je ubiorę. Często sprzedają na różnych portalach, wymieniam, jednak zyski i kwoty są bardzo niewielkie. Dlatego tym bardziej podziwiam osobę, która zrobiła z tego niesamowity biznes. 



Zatem przekładając to trochę na nasze realia- w czym tkwi fenomen i popularność sklepów z używaną odzieżą? Moim zdaniem w tym, że często można znaleźć tam marki niedostępne u nas, pojedyncze sztuki, za pozornie niewielkie pieniądze. Możemy bawić się modą, wzorami, kolorami, możemy być niepowtarzalni. Klony w ciuchach z sieciówki chodzące po ulicach są moim zdaniem śmieszne. Każdy z nas jest inny, każdy z nas powinien być inny, bo na tym to wszystko polega. W galeriach wiszą bardzo podobne do siebie ubrania, reklamy w mediach wołają do nas "Idź kup, bo to modne, bo to na czasie". Idziesz i kupujesz. Czasami nie do końca się podoba, ale przecież to jest modne. Idąc ulicą mijasz dwie dziewczyny w tej samej kiecce. W pracy koleżanka ma identyczną i pech chce, że ubrała ją tego samego dnia co ty. Istny atak klonów. A chodzi o podkreślenie indywidualności i naszej wyjątkowości. Mam koleżankę, która uwielbia styl etno. Nie śledzi trendów, nosi to co czuje, to co lubi, a nie to co modne. W sieciówkach czasami ciężko jest jej coś znaleźć. W SH ma swój raj i wychodzi obładowana rzeczami, które jej się podobają, które oddają jej osobowość i charakter. Widząc sukienkę w takim stylu myślę od razu o niej. I moim zdaniem na tym tkwi siła lumpeksów, na tym, że jest tam kopalnia stylów, wzorów, krojów, kolorów, istna skarbnica. Poza tym dzięki takim sklepom dajemy ubraniom drugie życie. Nowy właściciel może sprawić, że dana rzecz wygląda już zdecydowanie inaczej, nabrała innego charakteru.

Rozgadałam się wiem:) Czasami muszę tak sobie pogadać:)

Jestem ciekawa waszego zdania na ten temat. 

Biorąc powyższe pod uwagę postanowiłam dodać zakładkę, która jest poświęcona rzeczą na sprzedaż. Ceny nie będą wysokie, a może coś znajdzie nowego właściciela. 

Pozdrawiam

Ruda:*
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka