Jako posiadaczka tłustej skóry na twarzy,zawsze poszukuję pudrów matujących czy to sypkich czy prasowanych. Wiecie też, że nie jestem zwolenniczką wydawania fortuny na kosmetyki do makijażu, który rano robimy, a wieczorem i tak go zmywamy. Stąd też staram się fajnych produktów szukać wśród niedrogich stosunkowo marek.
Dziś może wielu znany, a może nie puder sypki od Wibo. Jak się spisał?
Jak widzicie na zdjęciach puder zamknięty jest w dość standardowym plastikowym opakowaniu. Po odkręceniu przez małe dziurki wysypuje nam się na sitko produkt. Nie ma w tym żadnej filozofii. Puder jest jasny, minimalnie koloryzujący, w kierunku bezbarwnego. Nie bieli skóry.
Zapach jest neutralny, pudrowy. Przy aplikacji trochę się pyli, chwilami pojawia nam się taka jakby chmurka proszku, ale nie zabrudzimy sobie tym ubrania. Osobiście aplikuję go pędzlem do podkładu tego typu
zwyczajnie nie ocierając twarz a wklepując puder, przez co dłużej się utrzymuje.
Co do trwałości. Jak pisałam moja cera jest cerą mocno mieszaną. Mocno tłuści się na czole, nosie, trochę mniej na brodzie. Po aplikacji rano koło południa czyli po 4-5 godzinach widzę już lekkie świecenie i po dotknięciu twarzy czuję, że jest lekko tłusta. Po 7-8 godzinach puder nie zdaje już większego egzaminu. Trzeba zwyczajnie w ciągu dnia poprawić makijaż i jak to mówią przypudrować nosek.
Dla dziewczyn o mniejszym błyszczeniu skóry wydaje mi się, że spisze się całkiem fajnie. Dla mocnych tłuściochów radziłabym poszukać czegoś mocniejszego.
Puder jest tani, nie kosztuje więcej niż 12 zł, więc można z czystym sumieniem przetestować.
Ostatnimi czasy siedząc w domu, z nudów nadrabiam zaległości filmowe. Telewizja mieli cały czas. Jako posiadaczka Cyfrowego Polsatu mam sporo kanałów filmowych łącznie z HBO, na którym leci dużo nowości i ciekawych produkcji. Co mogę wam polecić? Jest kilka fajnych bardziej i mniej znanych filmów. Kolejność przypadkowa.
1. Bogowie
Lata osiemdziesiąte XX wieku. Zbigniew Religa (Tomasz Kot) jest ambitnym
warszawskim kardiochirurgiem, który marzy o przeprowadzeniu w
komunistycznej Polsce pionierskiej operacji przeszczepu serca. Niestety,
środowisko naukowe patrzy nieprzychylnie na jego aspiracje. Lekarz nie
daje za wygraną i przenosi się do Zabrza, gdzie dostaje pełną swobodę
działania. W 1985 roku razem ze swoim zespołem przeprowadza pierwszą
operację przeszczepu serca. Pacjent umiera, jednak chirurdzy się nie
poddają. Dwa lata później kolejny zabieg kończy się sukcesem,
rozpoczynając rewolucję w polskiej medycynie.
Moja opinia: Tomek Kot w roli profesora Religii był genialny na ekranie. Film ogląda się z zapartym tchem. Świetnie pokazuje polskie realia tamtych czasów, walkę z systemem, braki kadrowe i lokalowe, a przede wszystkim brak innowacyjności i chęci zaryzykowania dla odniesienia sukcesu. Tego właśnie nie bał się nasz najlepszy kardiochirurg, a film dość dobrze to pokazuje. Świetna rola aktorki wcielającej się w jego żonę. Dla fanów filmów medycznych, biograficznych i zwyczajnie dobrego polskiego kina pozycja obowiązkowa.
2. Biegnij, chłopcze, biegnij
1942 rok. Ośmioletni Srulik (w tej roli bracia Andrzej i Kamil
Tkaczowie) ucieka z warszawskiego getta, w którym zginęła cała jego
rodzina. Z pomocą Polki (Elisabeth Duda) udaje mu się przyjąć nową
tożsamość - od tej pory jest osieroconym Polakiem o imieniu Jurek.
Niestety, musi opuścić bezpieczne schronienie i szukać pomocy gdzie
indziej. Chłopiec rozpoczyna dramatyczną podróż przez okupowaną Polskę i
toczy walkę, w której stawką jest jego życie.
Niezwykła opowieść o wojennej tułaczce żydowskiego chłopca. Zmuszony do
ucieczki i przyjęcia fałszywej tożsamości spotyka na swojej drodze
zarówno dobrych, jak i złych ludzi. Żadne z tych spotkań nie jest dla
niego obojętne.
Moja opinia: Na film trafiłam przypadkiem. I chwilami ze łzami w oczach obejrzałam do końca. Piękna, brutalna i wciskająca w fotel historia małego chłopca, który tułając się po Polsce w czasie okupacji walczy o życie. Spotyka na swojej drodze wielu ludzi, bardziej i mniej mu przychylnych. Musi kraść, kłamać, wypierać się własnego żydowskiego pochodzenia, byle by przeżyć każdy kolejny dzień. Takie filmy są dla mnie bardzo trudne ze względu na rolę dziecka. Jest ono bezbronne, niczemu niewinne, a musi cierpieć. Warto zobaczyć ten film, jeśli lubicie wojenne historie.
3. Bogini/Goddess
Elspeth Dickens (Laura Michelle Kelly) mieszka na australijskiej farmie i
jest zapracowaną matką pełnych energii bliźniaków. Jej wiecznie
nieobecny mąż James (Ronan Keating) poświęca się w tym czasie ratowaniu
wielorybów. Pewnego dnia, za sprawą zainstalowanej w kuchni internetowej
kamerki, życie Elspeth wywraca się do góry nogami. Świat dowiaduje się o
muzycznym talencie kobiety i zakochuje w jej pięknym głosie. Przed
Elspeth otwierają się drzwi kariery, jednak sława wymaga poświęceń. Co
wybierze pani Dickens – popularność czy rodzinę?
Moja opinia: Mojemu facetowi film się średnio podobał, mnie za to bardzo. Świetnie pokazuje, że współczesna kobieta potrzebuje do szczęścia nie tylko rodziny, niańczenia dzieci i garów do zmywania, ale też możliwości samorealizacji. Film w formie musicalu, pełen ciekawych ujęć. Moim zdaniem jest przezabawny. Historia wydaje się być wzięta ze współczesności. Wielu youtuberów uzewnętrznia się prywatnie dla obcych ludzi. W tym filmie podobnie poprzez zamontowane kamery widzowie na całym świecie śledzą codzienne poczynania, śpiewy i tańce Pani Domu. Taka inna telewizja. Zdecydowanie bardziej polecam kobietą, bo faceci mogą marudzić, że jak zwykle baby mają tak źle w życiu.
4. Sprinterki/Fast Girls
Shania Andrews (Lenora Crichlow) ma dwadzieścia dwa lata i jest
utalentowaną sprinterką. Twarda, doświadczona przez życie dziewczyna
marzy o zdobyciu medalu mistrzostw świata w lekkiej atletyce. Musi tylko
pokonać swoją rywalkę, zdeterminowaną, pewną siebie Lisę Temple (Lily
James). Niespodziewanie dziewczyny dostają powołanie do reprezentacji.
Zamiast ze sobą walczyć muszą zacząć współpracować.
Inspirująca opowieść o młodej brytyjskiej sprinterce, która pomimo
przeciwności losu chce spełnić swoje największe marzenie. By tego
dokonać, musi nie tylko trenować ciało, ale przede wszystkim pracować
nad swoim charakterem i umiejętnością współpracy z innymi.
Moja opinia: Film lekki i przyjemny. Pokazuje cienie i blaski sportu a dokładnie lekkiej atletyki. Ile pracy trzeba włożyć by osiągnąć sukces, który w pojedynkę nie zawsze jest w zasięgu ręki. Mnie osobiście oglądało się całkiem nieźle tą produkcję, nie zanudziła mnie na śmierć. Może nie jest to hit na miarę Oscara, ale fajna historia pełna zakrętów, marzeń i walki o upragniony cel. Panom może się spodobać, bo jest na co popatrzeć:)
5. Tajemnice Lasu
Piekarz (James Corden) i jego kochająca żona (Emily Blunt) nie mogą mieć
dzieci. Jest to skutek klątwy rzuconej przed laty na ich rodzinę przez
złą czarownicę (Meryl Streep). Aby odczynić urok, małżeństwo musi zdobyć
cztery rzeczy: białą krowę, złoty pantofelek, czerwony płaszcz i włosy o
barwie kukurydzy. Para rusza do tajemniczego lasu, gdzie spotyka
bohaterów baśni braci Grimm – Kopciuszka (Anna Kendrick), Czerwonego
Kapturka (Lilla Crawford) czy Roszpunkę (Mackenzie Mauzy). Okazuje się,
że ich życie dalekie jest od bajkowej sielanki.
Moja opinia: Znów film, na który trafiłam przypadkiem. Nie sądziłam, że ten okaże się tak dobry, ale rola Meryl Streep zrobiła swoje. Historia bajkowa, no bo jak inaczej ją nazwać, gdy w grę wchodzi Kopciuszek, Roszpunka i czary. W filmie przeplata się kilka historii, ale tą dominującą jest oczywiście walka piekarza i jego żony o upragnione dziecko. Dobra gra aktorów, świetne piosenki i sukces murowany. Film zebrał wiele nagród i wcale mnie to nie dziwi. Trochę przypomina mi film "Czarownica". Generalnie przyjemnie się to ogląda i przy okazji można się trochę pośmiać, bo parodii w tym filmie również nie brakuje. chociażby jak to Kopciuszek non stop ucieka od swojego księcia:)
6. To właśnie seks
Paul (Josh Lawson) próbuje spełnić seksualne zachcianki Meave (Bojana
Novakovic). Evie (Kate Mulvany) i Dan (Damon Herriman) pragną dodać do
swojego życia miłosnego trochę pieprzu. Rowena (Kate Box) orientuje się,
że największą przyjemność sprawiają jej masochistyczne zabawy. Phil
(Alan Dukes) i Maureen (Lidsa McCune) na nowo odkrywają miłość. Monica
(Erin James) i Sam (Patrick Brammell) zostają przyłapani w czasie bardzo
intymnej rozmowy telefonicznej…
Moja opinia: Dawno się tak nie uśmiałam. Film nie jest wulgarny, nie ma w nim scen erotycznych, choć słownictwo występuje. Przezabawna historia kilku par, które eksperymentują w łóżku i mają przedziwne podejście do seksu. Bo jak wyjaśnić gdy kobietę podnieca to, że facet płacze i co chwile doprowadza go do łez albo faceta, który uwielbia pieścić swoją żonę, gdy ta ŚPI:) Najlepszy jednak chyba jest wątek dziewczyny z centrali telefonicznej, która poprzez język migowy staje się tłumaczem między napalonym głuchym chłopakiem, a telefoniczną dziwką. Polecam na wspólny wieczór z facetem.
7. Było sobie kłamstwo
Niezwykła komedia o alternatywnej rzeczywistości, w której nie istnieje
kłamstwo. Tu wszyscy ludzie, nawet politycy i twórcy reklam, mówią
zawsze prawdę (samą prawdę i tylko prawdę). Kiedy jednak fajtłapowaty
Mark (Gervais)
odkrywa istnienie i naturę kłamstwa, szybko przekonuje się, że bycie
nieszczerym ma sporo zalet. I tak oto w świecie, w którym każdy człowiek
jest zobowiązany do mówienia prawdy, Mark czyni z kłamstwa łatwy sposób
na zdobycie sławy i pieniędzy. Niestety sprawy okropnie się komplikują,
kiedy ludzie zaczynają brać jego kłamstwa za objawienia nowej
ewangelii! Czy kłamstwo pomoże Markowi w zdobyciu tego o czym marzy
najmocniej, czyli serca ukochanej kobiety?
Moja opinia: Film bardzo mi się podobał. Pokazuje co ludzie myślą sobie w danej sytuacji o danej osobie, ale nikt z nas by w rzeczywistości tego nie powiedział, a w tym filmie wszystko mówi się szczerze. W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć w to co słyszę, ale dialogi są świetne. Wszyscy w tym filmie są prawdomówni, do czasu, gdy główny bohater będący życiowym fajtłapą zaczyna kłamać. I nikt nie orientuje się, że on to robi. Idzie do banku wiedząc, że na koncie ma kilka $, ale gdy kasjerka pyta ile wypłacić podaje kwotę znacznie wyższą, a pieniądze lądują w jego kieszeni:) Czyż to nie wspaniałe:) Film bardzo mi się podobał i szczerze wam polecam.
Brzuszek rośnie mi nieubłaganie. Przyszedł czas na rozmowy dotyczące wyboru imienia dla maluszka. Na razie nie wiem jeszcze jaka będzie jego płeć, więc wyboru musimy dokonać i dla dziewczynki i dla chłopca. I niestety nie jest to proste zadanie.
Na samym początku zaczęłam zastanawiać się jakie imiona są najpopularniejsze.
I oto dla dziewczynki:
Zosia, Zuzia, Julka, Amelka, Hania, Ala, Marysia, Maja, Lena i Natalka wiodą prym.
U chłopców:
Kuba, Jaś, Filip, Szymon, Stasiu, Antoś, Franek, Mikołaj i Aleksander.
Jedno co założyłam i mój partner mnie poparł, to to, że nie dam dziecku imienia "amerykańskiego" czy bardziej wymyślnego typu Oskar, Natan, Nataniel, Kajetan, czy w przypadku dziewczynki Oliwia, Gracjana, Idalia, Marisa itp.
Nie potępiam rodziców, którzy tak nazwali swoje dzieci, bo każdy z nas ma do tego prawo, choć mnie osobiście takie imiona nie podobają się. Podobnie w przypadku starszych imion, które teraz wracają. Nie dałabym synkowi na imię Józef, Kazimierz czy Izydor, a córce Teresa, Genowefa czy Krystyna.
Zawsze uważałam, że rodzic wybierając imię dla swojego dziecka nie może kierować się tylko swoim widzi mi się, ale też wziąć pod uwagę to jak będzie ono brzmiało w połączeniu z nazwiskiem, a co najważniejsze moim zdaniem czy dziecko mając 16 czy 30 lat nie będzie się go wstydziło i zastępowało ksywką, bądź zechce je zwyczajnie zmienić. Nie chciałabym w żaden sposób skrzywdzić swojego malucha.
Gdy ja się urodziłam, na fali były Kaśki, Anki, Ole, Marty i Moniki. Większość koleżanek w klasie tak miało na imię. U chłopców mnóstwo było Tomków, Maćków, Mateuszów, Michałów. Gdy 10 lat później na świat przyszła moja siostra i rodzice zdecydowali, że dadzą jej na imię Ania, pomyślałam, że to normalne imię. Choć wtedy zaczęła się już moda na Amelie, Klary, Martyny, Sary i inne bardziej wymyślne imiona. Koledzy z jej klasy to chociażby Oskar, Krystian, Gracjan, Błażej.
Wystarczyło 10 lat, a "moda" na imiona dla dzieci sporo się zmieniła. Pracując z ludźmi, przez ręce przechodzi mi mnóstwo dokumentów między innymi takich gdzie mogę przeczytać jak dziecko ma na imię. Max, Jessica, Nataniel, Kornel, Nadia, Gaya to standard podobnie jak Antek, Franek, Zosia czy Helenka.
Myśmy zwyczajnie chcieli coś po środku, żeby imię nie było zbyt nowoczesne i zbyt staromodne, pasowało do nazwiska i w naszym przekonaniu by było na tyle uniwersalne, że za 30 lat dziecko nie będzie się wstydzi, że je nosi. Chwilowa moda na Esmeraldy i Izaury szybko przeminęła, a imię w metryce zostało.
No więc jakiego wyboru dokonaliśmy?
Jeśli urodzi się chłopiec dostanie na imię Michał, jeśli dziewczynka Natalia, która w początkowej fazie miała być Leną:)
Myślę, że nie skrzywdzimy maleństwa swoim wyborem.
Zgodnie z obietnicą jaką dałam jakiś czas temu na FB, obdarowuję was prostym i jakże smakowitym przepisem na pyszne ciacho, które robi się szybko i co najważniejsze nie trzeba go piec.
Co potrzebujemy?
1 jogurt grecki duży
1 opakowanie kremówki ok 300-400 ml
1 opakowanie serka mascarpone
100 g herbatników
2-3 łyżki masła
2 czekolady- mleczną i gorzką
1/3 szklanki wody + 3 łyżeczki żelatyny
ewentualnie cukier
Ciasto wykonujemy w tortownicy o standardowych wymiarach.
Ciasteczka rozkruszamy na piasek, masło rozpuszczamy i mieszamy z ciastkami. Wykładamy na spód tortownicy i mocno dociskamy. Wkładamy na godzinę do lodówki. Między czasie żelatynę rozpuszczamy w letniej wodzie. Śmietanę ubijamy, dodajemy serek i jogurt. Ubijamy na krem, powoli dodając żelatynę. Jeśli będzie zbyt płynne można wsadzić do lodówki na godzinę/dwie, żeby masa się ścięła. Czekoladę ścieramy na tarce albo rozdrabniamy w malakserze. 2/3 wsypujemy do masy śmietanowej i mieszamy. Możemy dodać trochę cukru. Gdy konsystencja jest pianowata wylewamy masę na ciasteczka. Na wierz posypujemy resztką czekolady. Całość ląduje w lodówce na kilka godzin.
Osobiście farbuję włosy raz na półtora miesiąca. Między farbowaniami czasami używam szamponów, które mają przedłużyć świeżość koloru. Miałam już jeden produkt marki Isana do włosów o pigmencie czerwonym, sprawdził się słabo. Jak poradził sobie ten szampon?
Szampon zamknięty jest w tubie, którą stawiamy "na głowie". Lubie takie produkty, bo zawartość łatwo ścieka. Szampon ma kolor czerwony, konsystencja płynno żelowa. Nie jest to typowa woda, ani też gęsta maź jak w szamponach H&S- coś pomiędzy. Produkt pachnie bardzo delikatnie. Po nałożeniu na wilgotna włosy dobrze się pieni barwiąc pianę na lekko czerwono. Jasny ręcznik może ucierpieć. Mnie osobiście nie uczulił, nie podrażniał, nie spowodował wielkiego uszczerbku prócz dwóch.
Dostałam po nim łupieżu, ale to mnie akurat nie dziwi, bo po wielu szamponach drogeryjnych dostaję, oprócz H&S. Co jednak zauważyłam, że mocno przeciążał moje włosy, jakbym nie mogła ich do końca spłukać. Choć piany nie było, włosy po wysuszeniu były przeciążone i po kilku godzinach tłuste jakbym 3 dni ich nie myła. Efekt niedomytych, bo nawet nie wiem jak to nazwać, włosów mi się bardzo nie podobał. Nigdy z żadnym szamponem nie miałam takich problemów.
Włosy po umyciu oprócz tego przeciążenia nie są jakoś ładnie nabłyszczone, są zwyczajne, nijakie, a przynajmniej te moje. A w kwestii przedłużania koloru, ponownie się zawiodłam. Włosy po 1,5 miesiąca i tak musiałam zafarbować, bo odrost był mocno widoczny, a poza tym całość zdążyła się wypłukać dość mocno. Nie zauważyłam jakiegoś efektu WOW. Niestety.
Szampon dostępny jest w każdym Rossmanie za cenę ok. 8 zł.
Dawno nie było tego typu postu. Do lumpków chodzę ostatnio rzadziej, bo zazwyczaj nie umiem się zdecydować i wychodzę z wielkimi siatami, a dźwiganie w moim stanie teraz nie wskazane. Jednak na przestrzeni kilku miesięcy zakupiłam trochę rzeczy. Część z nih na mnie niestety nie pasuje i wystawiłam je na allegro, może ktoś się skusi.
Każda z tych rzeczy nie kosztowała mnie więcej niż 3 zł.
Jeśli ktoś z was byłby zainteresowany część z nich wystawiłam na allegro, bo nie wszystko na mnie pasuje.